poniedziałek, 13 maja 2024 17:49
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Prawdziwa pasja na zawsze pozostaje w duszy motocyklisty

Miłość do motocykli zaszczepił w nim ojciec. Dzięki niemu mały Józio oswajał się z widokiem jednośladów już od najmłodszych lat. Jego tato posiadał motocykl NSU z wózkiem bocznym. Dziś 80-letni Józef Kremser jest jednym z najstarszych i zarazem najbardziej doświadczonych byłych zawodników i działaczy Polskiego Związku Motorowego w Kędzierzynie-Koźlu.
Prawdziwa pasja na zawsze pozostaje w duszy motocyklisty
Młody Józef Kremser na swoim jednośladzie

Za prekursorów sportów motorowych w naszym mieście pan Józef uważa jednak trzy inne wielkie postacie: Edmunda Kądziołkę, Andrzeja Pietrzyka i Jerzego Strzelewicza. Wszyscy już nie żyją.

- Pana Pietrzyka widziałem po raz ostatni na pogrzebie Jurka Strzelewicza. To byli dobrzy znajomi mego ojca, który uchodził w okolicy za tzw. złotą rączkę. Panowie Pietrzyk i Strzelewicz przyjeżdżali do mojego ojca i wtedy właśnie ich poznałem - wspomina Józef Kremser. - Od nich się to wszystko zaczęło. W Azotach, gdzie dziś jest kompleks basenów Wodne oKKo, znajdowały się niegdyś garaże Ligi Przyjaciół Żołnierzy. Andrzej Pietrzyk i Jerzy Strzelewicz byli zawodnikami i jeździli wtedy na iżach, czyli rosyjskich motocyklach. Obaj startowali w rajdach obserwowanych. To było w latach 1958-1959.

Mały Józef oswajał się z widokiem jednośladów od najmłodszych lat. Jego tato posiadał motocykl NSU z wózkiem bocznym

Rosyjskie iże miały 18 koni mechanicznych i 350 ccm pojemności skokowej. Pojawiły się wraz z napływem repatriantów ze Wschodu. Były porównywalne z takimi motocyklami, jak AWO czy Jawa z silnikiem 350. Z naszych polskich motocykli znane były wówczas m.in. takie marki, jak WSK, a jeszcze wcześniej SHL, które powstawały w Suchedniowskiej Hucie Ludwików.

Przyjęło się powszechnie mianem „motocykle PRL” określać pojazdy produkcji krajowej: WFM, SHL, WSK, Junak. Jest to jednak wielkie uproszczenie, bo obok wspomnianych jednośladów na naszych drogach można było również spotkać kilkanaście marek motocykli importowanych: Jawa, MZ, CZ, IFA, IŻ, M-72, K-750, Panonia, Lambretta, Peugeot, a także: BMW, Triumph, Norton, BSA, AJS, Harley-Davidson i wiele innych.

Potrzeba matką wynalazków

W 1959 roku zorganizowano w naszym mieście pierwszy motocyklowy kurs dla mieszkańców na prawo jazdy kategorii A, który już pod skrzydłami Polskiego Związku Motorowego poprowadziła wielka trójka, czyli Edmund Kądziołka, Andrzej Pietrzyk i Jerzy Strzelewicz. Pieniądze pozyskane dzięki kursowi mogli przeznaczyć na zakup nowego sprzętu, który posłużył szkoleniu młodszych zawodników. Początki nie były łatwe, gdyż potrzeby finansowe były wielkie, a pieniędzy brakowało. Ale przecież potrzeba jest matką wynalazków.

Takich umiejętności można tylko pozazdrościć

- Jako młodsza kadra otrzymywaliśmy sprzęt z Opolskiego Klubu Motorowego, w którym działał wówczas wielki zawodnik i zarazem mistrz Polski w wyścigach i rajdach obserwowanych Stanisław Kanas. Byli też inni utytułowani zawodnicy, jak chociażby Jerzy Molin, Marian Kluczniok, Paweł Jończyk. Natomiast u nas, w Kędzierzynie, młode pokolenie zawodników reprezentowałem wspólnie ze Stanisławem Kaczyńskim - wspomina Józef Kremser. - Ale mieliśmy do dyspozycji tylko jeden motocykl, a potrzebne były co najmniej dwa. W tamtym okresie weszły w życie przepisy mówiące, iż wozacy i rowerzyści musieli mieć karty rowerowe. No i Polski Związek Motorowy załatwił, że kluby mogły organizować 3-dniowe kursy, które odbywały się w Koźlu, Kędzierzynie, Cisowej, Lenartowicach, Sławięcicach i okolicznych wioskach. Pieniądze pozyskane z tych kursów nasz klub przeznaczył na zakup dwóch motocykli Sarenka 125. To był oryginalny rajdowy motocykl z silnikiem WSK. Na owe czasy rewelacja. Jeździliśmy na nich na obozy do Głuchołaz. Zawsze jesienią i na wiosnę mieliśmy 10-dniowe obozy, pod nadzorem wspomnianego już Stanisława Kanasa. Uczestniczyło w nich około 10-15 zawodników z naszego województwa, a dokładniej mówiąc - z trzech ośrodków: Opola, Kędzierzyna i Ozimka. To były mniej więcej lata 1962-1963, kiedy tworzył się też klub żużlowy Kolejarz Opole. Zawodnicy z tego teamu też jeździli z nami na te obozy - opowiada nasz rozmówca.  

Trening czyni mistrza

Rajd Tatrzański

W latach 1964-1965 Józef Kremser wraz z kolegą brali udział w Rajdzie Tatrzańskim. Nie odnieśli tam oszałamiających sukcesów, ale była to dla nich wielka satysfakcja i nobilitacja, gdyż mogli uczestniczyć w imprezie, w której startowała krajowa i zagraniczna elita.

Jak można przeczytać na stronie ścigacz.pl, przez wiele dziesięcioleci Rajd Tatrzański zaliczany był do najbardziej znanych i prestiżowych motocyklowych zawodów szosowo-terenowych w Polsce. W latach 50. i 60. w Rajdzie Tatrzańskim startowało wielu zawodników zagranicznych z czołówki europejskiej. Impreza zyskała rangę międzynarodowej.

„Na przestrzeni lat Rajdy Tatrzańskie były to mordercze trasy, najlepsi zawodnicy na profesjonalnie przygotowanych do rywalizacji w terenie motocyklach, największy prestiż, najlepsze nagrody. Na przełomie lat 50. i 60. Międzynarodowy Rajd Tatrzański uznawany był, po Sześciodniówce, za jedną z najtrudniejszych imprez w Europie. Tą imprezą udowadnialiśmy, że potrafimy zorganizować dobre zawody. Europejscy działacze docenili to i przyznali nam organizację Sześciodniówki w 1967 roku (odbyła się w Zakopanem). Rok później Międzynarodowy Rajd Tatrzański był rundą mistrzostw Europy w rajdach szosowo-terenowych” - czytamy na stronie ścigacz.pl.

Warto przypomnieć, że I Rajd Tatrzański odbył się w dniach 11-12 września 1937 roku. Na starcie stanęło 47 zawodników, do mety dotarło tylko 11. Do wybuchu wojny rozegrano trzy edycje tej imprezy. To właśnie po zakończeniu trzeciego Rajdu Tatrzańskiego (w sierpniu 1939 roku) polscy zawodnicy zasłynęli niebagatelnym wyczynem - wjazdem na Kasprowy Wierch motocyklami Sokół 200 i Sokół 600.

Mało znany jest fakt, że wyczyn ten został powtórzony podczas pierwszego powojennego Rajdu Tatrzańskiego. Zawody wznowiono w sierpniu 1946 roku. Zwrot „mordercza trasa” nie był przypadkowy, gdyż z 96 zawodników, którzy wystartowali do pierwszego po wojnie Rajdu Tatrzańskiego, do mety dotarło tylko 9.

Rajd Tatrzański był też wielkim wydarzeniem społecznym. Jak pisała ówczesna prasa, w 1962 roku oglądało go blisko 200 tys. kibiców. W latach 70. i 80. rajd stracił na popularności wśród zawodników międzynarodowych. Jednak dla Polaków wciąż była to bardzo ważna impreza.

- Za moich czasów trasa Rajdu Tatrzańskiego liczyła 366 km, a jej pokonanie podzielono na trzy etapy. Był to zatem rajd trzydniowy. Dopiero tam zobaczyliśmy, jakim sprzętem dysponują zawodnicy z innych krajów. Na przykład zwodnicy z RFN przyjechali wtedy na bmw 350 z silnikiem typu bokser. Ale poodpadali już pierwszego dnia, bo niektóre wąwozy były dla nich zbyt wąskie. Z kolei NRD-owcy startowali na emzetkach. Myśmy też szybko odpadli, bo trudno było rywalizować z zachodnim sprzętem. Ale satysfakcja była wielka - nie ukrywa Józef Kremser.

Trening czyni mistrza

Na co dzień kędzierzynianin trenował wraz z kolegą na Górze św. Anny.

- Obecnie znajduje się tam popularny zajazd. Wówczas w miejscu tym funkcjonowały tylko kamieniołomy. Razem ze Stasiem Kaczyńskim jeździliśmy głównie po tych skalnych wertepach. Trenowaliśmy raz w tygodniu, również po drogach publicznych. Na szczęście ówczesna Milicja Obywatelska nie robiła nam problemów z faktu, że służyły one za miejsce naszych treningów - dodaje pan Józef.

Oczywiście jego sprzęt nie mógł się równać z motocyklami, którymi jeździli kadrowicze oraz zawodnicy z największych polskich klubów. W tym gronie był m.in. Świdnik, gdzie znajdowała się fabryka motocykli. W porównaniu z tym ośrodkiem kędzierzynianie prezentowali się sprzętowo bardzo skromnie.

- Brałem udział w mistrzostwach Polski, które poprzedzały eliminacje okręgowe i strefowe (np. we Wrocławiu). Mistrzostwa odbywały się m.in. w Kazimierzu Dolnym, Zakopanem i wielu innych miastach. Na Opolszczyźnie eliminacje strefowe przeprowadzano tylko w Głuchołazach. Wówczas jeździliśmy po trasach, po których dziś mogą poruszać się jedynie cykliści - zaznacza kędzierzynianin. 

Pan Józef przyznaje skromnie, że wielkiej kariery sportowej nie zrobił, choć w 1964 roku został II wicemistrzem Strefy Południowo-Zachodniej w rajdach obserwowanych. Strefa ta obejmowała ówczesne województwa: opolskie, wrocławskie, katowickie i legnickie.

- Na wyznaczonej trasie pokonywaliśmy odcinki jazdy stylowej obserwowanej, gdzie ustawiane były specjalne bramki na naturalnych przeszkodach w postaci wąwozów, kamieni itp. Zatem nie miało to nic wspólnego ze ściganiem się i osiąganiem maksymalnych prędkości dostosowanych do panujących tam warunków. Były to w pewnym sensie zawody podobne do dzisiejszych rajdów enduro - wyjaśnia nasz rozmówca.

Gokarty wyparły motocykle

Gdy w Polsce pojawiły się gokarty, to i w naszym mieście nieco zaniedbano sport motocyklowy. Był to czas, kiedy Józef Kremser poszedł do wojska. Miał wtedy okazję wstąpić do Śląska Wrocław, gdzie jeździł na crossie. Natomiast drugiego z kędzierzynian, czyli Stanisława Kaczyńskiego, sytuacja rodzinna zmusiła do zaprzestania uprawiania sportów motorowych. Poza tym w Kędzierzynie powstał pierwszy klub kartingowy. Był to więc bardzo niekorzystny splot okoliczności dla tutejszych motocyklistów.

Józef Kremser ma na swoim koncie również kilka kartingowych epizodów

Należy wspomnieć, że jednym z największych promotorów sportu kartingowego w naszym mieście był Andrzej Pietrzyk, późniejszy przewodniczący Głównej Komisji Sportu Kartingowego przy Zarządzie Głównym Polskiego Związku Motorowego w Warszawie. Natomiast legendarny Borys Stateczny stworzył pierwszy w naszym mieście kartingowy klub Chemik Kędzierzyn, był autorem i wykonawcą pierwszego gokartu, a także współprojektantem pięknego toru w Koźlu. Jego syn Wojciech Stateczny, a przede wszystkim jego osiągi i starty w międzynarodowych zawodach, także nie pozostały bez echa.

Tacy zawodnicy, jak: Jan Landenburski, Henryk Sroka, Wojciech Stateczny, Andrzej i Krzysztof Kozokowie, Wojciech i Adam Galonowie oraz Bronisław Apfeld weszli do kadry narodowej, legitymując się tytułami mistrzów i wicemistrzów Polski.

- W Azotach i Blachowni zaczęto tworzyć pierwsze modele gokartów. Złote rączki wykonywały ramy, a silniki pochodziły z WSK. Borys Stateczny wykonał gokarta od podstaw na warsztatach szkolnych. Nie trzeba było wielkich pieniędzy. Wystarczyło jedynie stworzyć odpowiednie warunki. Poza tym możliwość korzystania z kozielskiego toru przyczyniła się znacząco do popularyzacji tej dyscypliny wśród młodzieży z naszego miasta - opowiada Józef Kremser, który również ma na swoim koncie kilka kartingowych epizodów.

- Z panem Statecznym brałem udział w jednej z eliminacji 6-godzinnego wyścigu, ale karting nie pochłaniał mnie tak bardzo jak sporty motocyklowe. Niestety, zapoczątkowana w 1959 roku sekcja motocyklowa w naszym mieście została rozwiązana w 1965 roku. Po mnie i po Stanisławie Kaczyńskim nie było następców, a działacze nie byli zainteresowani kontynuacją tej działalności. Po pierwsze brakowało funduszy, a po drugie gokarty zaczęły zyskiwać coraz bardziej na popularności. Dlatego ten piękny sport umarł śmiercią naturalną, pomimo że zapoczątkował piękne tradycje motoryzacyjne w naszym mieście. Zdławiły go gokarty i wybudowana z myślą o nich infrastruktura. Kozielski tor kartingowy był jednym z najpiękniejszych w Polsce, a nawet w Europie. Niemcy i Holendrzy bardzo go chwalili - przyznaje pan Józef.

Nowa rzeczywistość

Po swojej sportowej przygodzie nasz rozmówca związał się zawodowo z PZM.

- Pracowałem w Polskim Związku Motorowym w Opolu, gdzie byłem odpowiedzialny za szkolenie kierowców. Pełniłem funkcję zastępcy sekretarza okręgu ds. szkolenia. Mieliśmy 10 ośrodków na terenie Opolszczyzny, praktycznie w każdym mieście powiatowym, gdzie funkcjonowały szkoły nauki jazdy dla kierowców samochodów i motocykli. W całym województwie mieliśmy ponad czterdzieści samochodów. Kędzierzyński ośrodek był wówczas jednym z najsilniejszych w regionie. Miał aż sześć samochodów, podczas gdy w innych mniejszych powiatach były raptem po dwa. Dbałem o swoje rodzinne miasto. W 1977 roku byliśmy jednym z nielicznych okręgów w Polsce, który uruchomił Szkołę Doskonalenia Techniki Jazdy. Z Zarządu Głównego PZM otrzymaliśmy specjalnie przygotowane do szlifowania techniki jazdy samochody i w tym okresie nasi instruktorzy szkolili kierowców policji, straży pożarnej i pogotowia ratunkowego. Oczywiście oni już posiadali prawo jazdy, ale chcieli udoskonalać swoje umiejętności - wspomina pan Józef.

Konkurencja na rynku była wtedy bardzo skromna. Nie było prywatnych szkół nauki jazdy, a jedynie Liga Obrony Kraju. W Kędzierzynie działał mocny PZM, a w Koźlu silny LOK. Opole posiadało dodatkowo prężnie działający Zakład Doskonalenia Zawodowego.    

- Ponadto Zarząd Okręgu PZM zajmował się działalnością sportową, mieliśmy też biuro turystyki. Ktokolwiek chciał wtedy jechać za granicę, do krajów tzw. demokracji ludowej, to musiał posiadać międzynarodowe prawo jazdy. I załatwiał je właśnie PZM, a konkretnie nasze biuro. Zarabialiśmy wtedy naprawdę duże pieniądze - nie ukrywa pan Józef.

Igrzyska w Innsbrucku

Na początku 1976 roku pan Józef został poinformowany, że prawdopodobnie pojedzie na Zimowe Igrzyska Olimpijskie do Innsbrucku jako pomoc drogowa. Dostał dwóch kierowców. Reprezentowali tam Polski Związek Motorowy. Byli potrzebni, bo jednak ZIO to ogromne przedsięwzięcie logistyczne, które było obsługiwane przez wiele pojazdów. Te z kolei się psuły i międzynarodowe wsparcie w tym zakresie było bardzo cenne.

Służbę podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1976 roku w stolicy Tyrolu pełnili również Polacy. Z Opola wyruszyła do Austrii ekipa pomocy drogowej, której kierownikiem był Józef Kremser (na zdjęciu pierwszy z lewej)

2 lutego 1976 roku „Trybuna Odrzańska” w artykule pt. „ Z Opola do Innsbrucku” donosiła m.in., że organizacja igrzysk olimpijskich wymaga zaangażowania wielu ludzi i środków.

„Ponieważ na Olimpiadę do Innsbrucku przyjadą ekipy z całego świata, potrzebna jest m.in. odpowiednia służba pomocy drogowej. Okazuje się, że i w tej dziedzinie nie obejdzie się bez międzynarodowego towarzystwa. Zmotoryzowanym turystom i sportowcom usługi tego typu świadczyć mają specjalne ekipy z 15 krajów. Ich rola z pewnością sprowadzi się głównie do holowania uszkodzonych pojazdów do serwisów naprawczych.

Na  ZIO w 1976 roku zmotoryzowanym turystom i sportowcom usługi świadczyły ekipy z 15 krajów w tym z Polski

Służbę podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w stolicy Tyrolu pełnić będą również Polacy. Niedawno z Opola wyruszyła do Austrii ekipa pomocy drogowej, której kierownikiem jest opolanin, pracownik PZMot Józef Kremser. Towarzyszą mu Zbigniew Paczewski z Warszawy i Lech Proch z Poznania. Polacy dysponują dwoma samochodami marki Nysa” - czytamy w „Trybunie Odrzańskiej” z lutego 1976 roku.

- Z PZM byłem związany do 1980 roku. To był naprawdę piękny okres w moim życiu. Jeśli już wracam wspomnieniami do przeszłości, to najchętniej do pracy w tej właśnie instytucji. Byłem w swoim żywiole i to mnie najbardziej pociągało. Cokolwiek by mówić, każde oblicze motoryzacji było bardzo bliskie memu sercu. I jeśli miałbym jeszcze raz wybierać drogę życiową, to ponownie podążałbym tą samą ścieżką. Zresztą do dziś jestem członkiem Automobilklubu Kędzierzyńsko-Kozielskiego, a biorąc pod uwagę mój wiek i staż, jestem w tym gronie najstarszy. W marcu tego roku skończyłem 80 lat - uśmiecha się Józef Kremser. - Przykładowo dzisiejsze samochodowe rajdy nawigacyjne są zupełnie inne niż dawne rajdy wyczynowe. Tym bardziej cieszę się, że stopniowo wracamy do tradycji, a mam tu na myśli wyścigi organizowane na Górze św. Anny.

Prawdziwa pasja wciąż pozostaje w sercu i duszy wiecznego motocykli

Jeszcze rok temu nasz rozmówca przechowywał w garażu ostatni ze swoich motocykli. Niestety, jednoślad został sprzedany. Jednakże prawdziwa pasja wciąż pozostaje w sercu i duszy wiecznego motocyklisty, którym niewątpliwie jest pan Józef.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: Rychu, taki lepszy RyszardTreść komentarza: Jak tylko podatnicy dadzą kolejne pieniądze na uporządkowanie otoczenia, to to się stanie. Fundacje zakłada się by ktoś "sponsorował" hobby założyciela, czego nie rozumiecie?Data dodania komentarza: 13.05.2024, 12:40Źródło komentarza: Spacerkiem po schronie w Blachowni. ZDJĘCIAAutor komentarza: MalkontentTreść komentarza: Przypominam, że Kanał Gliwicki jest napełniony wodą z rzeki Kłodnicy, która wypływa z samego centrum Górnego Śląska w Zespole przyrodniczo-krajobrazowym "Źródła Kłodnicy"! Przepływa przez południowe, przemysłowe dzielnice Katowic, Halembę, i przed wpłynięciem do Gliwic zbiera wody z wielu okolicznych potoków i rzeczek. Za Gliwicami zaczyna się historia Kanału Gliwickiego, dzielnicy Łabędy, łączących się i z Kanałem, i z Kłodnicą zbiorników wodnych Dzierżna Małego i Dużego, i dalej z nurtem rzeki sztucznego Jeziora Pławniowickiego, które powstało po zalaniu wodą z rzeki Kłodnicy, wyrobiska po kopalni piasku. Od "Portu Gliwice" woda z rzeki Kłodnicy wieloma połączeniami uzupełnia i reguluje poziom wody w Kanale Gliwickim i Pławniowickim sztucznym zbiorniku. I należy przy tym pamiętać, że przemysłowe tereny Górnego Śląska należą do najbardziej skażonych i chemicznie zanieczyszczonych w Polsce. Nie twierdzę, że przemysł naszego miasta nie przyczynił się negatywnie do stanu czystości wód i rzeki Kłodnicy, i Kanału Gliwickiego, a w konsekwencji być może i Odry. Ale nie dam sobie wmówić, że to głównie przemysł naszego miasta ponosi winę za stan zanieczyszczeń i skażenie tych obiektów wodonośnych! Zdecydowana większość tego to "spadek" górnośląski. Kanał Gliwicki jest w obecnej chwili przepełniony. Łatwo się domyślić, że jest zakaz spuszczania z niego wody do Odry. Teraz brakuje tylko kilkudniowego załamania pogody i większej ilości deszczu...Data dodania komentarza: 13.05.2024, 08:14Źródło komentarza: Wprowadzono I stopień zagrożenia na Kanale GliwickimAutor komentarza: MalkontentTreść komentarza: Patrzę i oczom nie wierzę! To po to wydano publiczne pieniądze, żeby zrobić tam składowisko wszelkiego złomu i przeróżnego śmiecia?! To to są te "cenne okazy muzealne"?? Przestalibyście Szanowni "Muzealnicy" kpić sobie z mieszkańców tego osiedla. Bo nikomu do niczego nie jest potrzebne to pseudo muzeum. Dziwi mnie, że nie przeszkadza Wam stan najbliższej okolicy tego "muzeum": pousychane, walące się drzewa przy obwałowaniu Kanału Gliwickiego i zmarniałe, przycinane bez końca, umierające kasztanowce pod linią wysokiego napięcia przy ulicy Zwycięstwa! Wizytówki Osiedla Blachownia Śląska: wyświeżony na pseudomuzeum po nazistowski bunkier, zapewne o statusie "zabytku" i zapuszczone, umierające pobliskie otoczenie roślinne!! Gratuluję samozadowolenia i bezkrytycznego podejścia do tematu!Data dodania komentarza: 13.05.2024, 06:07Źródło komentarza: Spacerkiem po schronie w Blachowni. ZDJĘCIAAutor komentarza: MarekTreść komentarza: Na osiedlu Kuźniczki czarne pszczoły obserwuję już od dwóch lat (i mam zdjęcia na dowód).Data dodania komentarza: 12.05.2024, 10:14Źródło komentarza: „Czarna pszczoła” w Kędzierzynie-Koźlu! ZDJĘCIAAutor komentarza: JerzyTreść komentarza: Ja mam je od czterech jasieniec lubelskieData dodania komentarza: 12.05.2024, 10:10Źródło komentarza: „Czarna pszczoła” w Kędzierzynie-Koźlu! ZDJĘCIAAutor komentarza: RealistaTreść komentarza: Czyli dalej obradujemy i nic nie robimy 😭 brawo!!! A czy nie można parę razy przepuścić wody na śluzach aby rozcieńczyć i natlenić wodę??? To przykre, jest początek maja a już taka tragedii 😪 a co będzie gdy przyjdą upały???Data dodania komentarza: 12.05.2024, 09:28Źródło komentarza: Wprowadzono I stopień zagrożenia na Kanale Gliwickim
Reklama
zachmurzenie umiarkowane

Temperatura: 21°CMiasto: Kędzierzyn-Koźle

Ciśnienie: 1017 hPa
Wiatr: 12 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama Moja Gazetka - strona główna