Święta wielkanocne to wyjątkowy czas, w którym chrześcijanie świętują Zmartwychwstanie Chrystusa, będące tryumfem życia nad śmiercią. Dawniej życie religijne było naturalną częścią egzystencji, tak oczywistą jak oddychanie czy jedzenie, a intensywnym przeżyciom związanym z wiarą towarzyszyła bogata obrzędowość, zwyczaje, a także różnego rodzaju wyrzeczenia i umartwienia. Staropolska pobożność, niezwykle różnorodna, rozbudowana i malownicza, stała się naturalnym elementem przestrzeni publicznej, w dużym stopniu regulując życie społeczne.
Chociaż niektóre praktyki miały często charakter pokazowy, nie przeczy to szczerości uczuć religijnych naszych przodków. Warto wspomnieć, że wymagania względem grzesznika były niegdyś znacznie surowsze niż dzisiaj. Popularne były wielodniowe posty o chlebie i wodzie. Poza chłostą stosowano takie udręczenia ciała, jak noszenie włosienicy, łańcuchów, sznurów czy pasów nabijanych ostrymi elementami, a także udawanie się boso i w lekkiej odzieży na nabożeństwa, co niejednokrotnie praktykowano nawet w zimie.
Katowanie własnego ciała
Zapomnianą dzisiaj praktyką pokutną, powszechną w dawnej Polsce, były cierpienia fizyczne zadawane pokutującemu jako element kary za grzechy. Szczególną rolę pełniła tu chłosta, którą pokutnik wykonywał osobiście, niejednokrotnie publicznie. Niezwykle widowiskowe były wielkopiątkowe procesje kapników, czyli ludzi, którzy „z nabożeństwa lub nakazu spowiedniczego za grzechy swoje” – jak pisał ks. Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III” – umartwiali się publicznie, chłoszcząc swoje ciało.
Odziani byli w długie kapy, zrobione z grubego, ufarbowanego na szaro płótna. Niektórzy, nie zważając na niestosowność, wdziewali kapy barwne, „z płócien cienkich, glancowanych, różnego koloru: czerwone, zielone, błękitne i granatowe”. Owe okrycia miały na plecach głębokie wycięcia, aby wszyscy mogli oglądać efekty krwawego samobiczowania. Głowę okrywał im kaptur z otworami wyciętymi na oczy. „Ta część kaptura, która twarz zakrywała, była długa, wisząca do wpół piersi, mogąca się odchylić z twarzy w górę i założyć na głowę, kiedy kto w izbie przed pasją nie miał przyczyny chronienia się być poznanym albo też dla posiłku chciał się napić, w czym kapnicy, osobliwie prostej kondycji, czasem miarę przebierali”.
W procesji wkraczali do kościoła i rozpoczynali pokutę. W trakcie mszy pasyjnej pięć razy – na pamiątkę pięciu ran Chrystusa – biczowali się „dyscyplinami rzemiennymi albo nicianymi, w powrózki kręte splecionymi. Niektórzy końce dyscyplin rzemiennych przypiekali w ogniu dla dodania większej twardości albo szpilki zakrzywione w dyscypliny niciane i rzemienne zakładali, ażeby lepiej ciało swoje wychłostali”. Gdy do kościoła było zbyt daleko, udawali się pod krzyż przydrożny i tam niemiłosiernie siekli swoje ciała. Widok chłoszczących się był makabryczny, gdyż „aż do żywego mięsa i szkurłatów wiszących sobie szarpali, brocząc krwią suknie”.
Kufelek piwa dla ochłody gardła
Często pokutnicy chodzili boso, niosąc zapalone świece lub pochodnie, a cały orszak prowadził krzepki mężczyzna, który dźwigał ciężki krzyż. Jego głowę – dla większego efektu – przybierano cierniową koroną, przez ramię miał przepasany długi i gruby łańcuch. Asystowali mu dwaj „rzymscy żołnierze” z pałaszami w ręku, nie skąpiąc razów. Bywało, że kościół był tak wypełniony wiernymi, że kapnik z krzyżem, nie mogąc się przedostać do środka, zostawał przed świątynią. Tam mógł chwilę odpocząć, „posiedzieć, tabaki zażyć, a czasem z jakim miłosiernym pijakiem kufel piwa wydusić. Trafiało się i to, acz rzadko, że dźwigacz krzyża spragniony, nie znalazłszy dobroczyńcy, który by go posilił, zostawiwszy krzyż i łańcuch pod kościołem, pobiegł sam w cierniowej koronie do najbliższej szynkowni dla ochłodzenia pragnienia”. Zdarzało się, że do jednego kościoła zmierzały dwie procesje. Wtedy problem pierwszeństwa przekroczenia progu rozwiązywano, używając twardych argumentów pod postacią dębowych pałek, kamieni oraz pięści, a także wzajemnie obrzucając się wyzwiskami.
Te ascetyczne praktyki uprawiali biczownicy, których zrzeszały bractwa niezależnie od ich stanu, statusu społecznego i majętności. Było wśród nich – czytamy u Barbary Ogrodowskiej w „Polskich obrzędach i zwyczajach dorocznych” – wielu znamienitych magnatów i szlachciców, a nawet królowie polscy, jak Władysław IV, Zygmunt III Waza i Jan Kazimierz. Zdarzało się, aczkolwiek rzadko, że do kapników przystępowały „panny płocho pobożne” przebrane za mężczyzn, co wywoływało powszechne zgorszenie. „Z natury są miłosierne, tak się też i nad swoim ciałem pastwić nie raczyły, głaszcząc się raczej miętką dyscypliną po plecach niż biczując, a ciałem delikatnym i koszulą cienką wizerunek miłosny zamiast pokutnego wystawując” – opisywał zachowanie niewiast ks. Kitowicz. Ów obyczaj przyjął się w Polsce pod wpływem europejskich pochodów pokutnych, zapoczątkowanych w średniowieczu we Włoszech, które w XIII w. zostały dotknięte przez mór i wojny domowe. Upatrywano w tym, jak pisał Aleksander Brückner w „Encyklopedii staropolskiej”, kary Bożej, którą należało przebłagać „umartwieniem ciała, postem, biczowaniem jawnym”. Ponieważ procesje kapników były niezwykle okrutne, w końcu XVIII w. Kościół zakazał owych praktyk.
Groby Pańskie
Do naszych czasów przetrwała natomiast i wciąż jest żywa tradycja Grobów Chrystusowych, które były odsłaniane w bocznych nawach kościołów na zakończenie wielkopiątkowej liturgii. Zwyczaj ten przywędrował aż z Ziemi Świętej, a popularyzowali go bożogrobcy. Ksiądz Kitowicz w swoim dziele opisywał przepych i wspaniałość wystroju konstrukcji oraz pomysłowość i śmiałość inwencji artystycznej: „Groby robione były w formę rozmaitą, stosowaną do jakiej historii, z Pisma Świętego (…) reprezentowały Abrahama patriarchę, syna swego Izaaka na ofiarę Bogu zabić chcącego, albo Józefa patriarchę od braci swoich do studni wpuszczanego, albo Daniela proroka w jamie między lwami zostającego, albo Jonasza, którego wieloryb połyka paszczęką swoją (…). Górę Kalwaryjską z zawieszonym na krzyżu Chrystusem, z żołnierzami, którzy go krzyżowali, i z tłumem Żydostwa, którzy się temu krzyżowaniu przypatrowali; skałę, w której grób był wycięty i w którym ciało Chrystusowe było złożone, z żołnierzami na straży grobu postawionymi, śpiącymi, albo też inną jaką tajemnicę męki lub zmartwychwstania Chrystusowego”. W niektórych kościołach urządzano groby ruchome: „Lwy błyskały oczami szklanymi, kolorami iskrzącymi się napuszczonymi i światłem z tyłu oświeconymi, wachlowały jęzorami z paszczęk wywieszonymi. Morze bałwany swoje miotało. Longin siedzący na koniu zbliżał się do boku Chrystusowego z włócznią, Maryje, stojące pod krzyżem, ręce do oczów z chustkami podnosiły i jakoby zemdlone na dół opuszczały”.
Jak pisał Zygmunt Gloger w „Encyklopedii staropolskiej”, groby po wsiach nie ustępowały miejskim: „Sadzono się na przepych i okazałość w ich przybraniu. Ogródek przed grobem wzorzysty z pięknie wzrosłego owsa, rzeżuchy, bukszpanu, próżne miejsca kolorowym piaskiem wysypane, po stronach drzewka cytrynowe, pomarańczowe i kwiaty, lampy z kolorowemi zasłonami”. Często obok motywów religijnych pojawiały się motywy narodowe i patriotyczne. W okresie narodowej niewoli przepych ustępował przed grobami-symbolami. Podczas okupacji niemieckiej w warszawskim kościele św. Anny grób – jak czytamy w „Polskich tradycjach świątecznych” Hanny Szymanderskiej – zbudowano „ze zwęglonych belek, drutu kolczastego, surowego czarnego krzyża, a na tym wszystkim leżał chudy, jakby wykradziony z obozu koncentracyjnego, martwy Zbawiciel”.
Turki wielkanocne
Z grobami łączy się zwyczaj wystawiania przy nich wart honorowych, znany już w XVII w. Często straże miały niezwykle barwne, malownicze i egzotycznie wyglądające mundury. Miejsce u Grobu Pańskiego zajmowali znamienici mieszczanie, a także przedstawiciele cechów rzemieślniczych. Wiejskie straże grobowe także występowały w mundurach, uważanych za ubiór reprezentacyjny i odświętny, a składały się z najlepszych i najbardziej szanowanych gospodarzy. Za panowania Augusta III wartę pełnili drabanci królowej i oddziały artylerii konnej. „Karabiny rurą na dół obrócone być musiały” – pisał ks. Kitowicz.
Zwyczaj paradnych straży grobowych, tzw. turków wielkanocnych, przetrwał po dziś dzień. Co roku przy Grobach Pańskich zaciągają honorowe warty strażacy w galowych mundurach, żołnierze, przedstawiciele różnych organizacji. Legenda, czytamy u Barbary Ogrodowskiej, łączy zwyczaj z odsieczą wiedeńską i pogromem pogańskich Turków przez żołnierzy króla Jana III Sobieskiego, którzy nie chcąc wracać do domu w zniszczonych ubraniach, odziali się w zdobyczne tureckie stroje.
Piękną polską tradycją było odwiedzanie grobów. W miastach należało obejść wszystkie kościoły i w każdym spędzić kilka chwil na modlitwie. Każda szanowana osoba publiczna musiała stawić się na czuwaniu. Zatem groby obchodzili duchowni wszelkiego stanu, senatorowie, szlachta. W grupie lub pojedynczo, pieszo lub karetami. Zwyczaj ów praktykowali, z różnym entuzjazmem, również polscy monarchowie i ich rodziny „Obchodzenie grobów zaczynało się od godziny pierwszej po południu i trwało do północka, a to tylko po wielkich miastach, gdzie się znajduje wielość kościołów i ludu. Za dnia obchodzili groby panowie i panie, w nocy służebna czeladź, której się razem z państwem obchodzić nie dostało” – pisał ks. Kitowicz.
Wdowi grosz
Niegdyś wielkopiątkową tradycją były kwesty. W każdym kościele panie z towarzystwa zbierały datki na rzecz sierot, ubogich i kalek. Z opisu ks. Kitowicza wiemy, jak to wyglądało: „Siedziały panienki albo i damy wyższej rangi z tacami srebrnymi, kwestujące jałmużnę od przechodzących na pożytek tego kościoła, w którym takową kwestę czyniły. Nie wołały ony na nikogo o jałmużnę usty swymi, ale tylko brzękiem tacy o ławkę trącanej, i czym kto znaczniejszy lub więcej ubrany przechodził, tym większy brzęk na niego czyniły”. Na ogół były to niewiasty bardzo urodziwe, bo jak twierdził ks. Kitowicz: „Urodziwsze kwestarki zazwyczaj więcej ukwestowały niż te, którym na urodzie schodziło”.
Każdy dawał wedle własnego uznania. „Na wielkich srebrnych tacach dary próżności, światowych względów i dumy rozlegały się obok skromnej ofiary niebogatego, potrzebnego, obok grosza wdowiego, ale też nieraz imperyał lub dukat wstydzić się musiał przed lichym miedziakiem (…). Gdyby bogaty dawał w stosunku tego co daje ubogi, nie byłoby ubogich (…) byłby to jedynie możebny przypuszczalny między ludźmi komunizm” – pisał Leon Potocki w „Szkicach towarzyskiego życia miasta Warszawy z drugiej połowy XIX stulecia”. Pieniądze zebrane podczas kwest przeznaczano na pomoc ubogim, budowę przytułków, szpitali i sierocińców. Przy grobach odbywały się często koncerty wokalne, panował klimat iście świąteczny, sprzyjający flirtom i wzajemnej admiracji. „(…) jedni się delektowali melodią instrumentów i wdzięcznością wokalistów, drudzy posyłali gestami umizgi nadobnym śpiewaczkom, zapomniawszy, że się znajdują w kościele, nie na operze” – pisał ks. Kitowicz.
Popisy, występy i brzęk monet tworzyły atmosferę raczej widowiska teatralnego niż kontemplacji. I tego oczekiwało towarzystwo, umawiając się na spotkania przy co piękniejszych grobach wielkopiątkowych, dobrze się przy tym bawiąc. W dawnej Polsce życie religijne, oprócz tego, że miało charakter rytualny, dzięki symbolicznej wymowie i społecznemu znaczeniu było jednocześnie strażnikiem sumień i ładu moralnego.


















Napisz komentarz
Komentarze