Wielka Sobota od wieków jest dniem przeznaczonym na święcenie pokarmów. Dawniej ksiądz święcił pokarmy w domach. Nic dziwnego, skoro musiał poświęcić wszystko, co miało trafić na wielkanocny stół. Przy pięknie nakrytym stole – jak pisze Barbara Ogrodowska w „Polskich obrzędach i zwyczajach dorocznych” – zbierali się wszyscy domownicy i w podniosłym nastroju oczekiwali przybycia księdza. „Mieszkańcy wsi nieśli jadło do poświęcenia do najbogatszych sąsiadów, mających w swych domach obszerne świetlice. Kosze, niecki, donice z jedzeniem ustawiali też na placykach wiejskich, pod krzyżami i kapliczkami przydrożnymi albo na dworskich dziedzińcach lub gankach i tam czekali na przybycie księdza”. Z biegiem czasu wierni zaczęli przychodzić do kościoła święcić pokarmy i tak jest do dziś.
Obiad bez dymu
Polskie święcone, zwłaszcza mieszczańskie i szlacheckie, słynęło z obfitości. Stoły uginały się pod ciężarem pieczonych na rożnie tusz sarnich i wołowych, szynek, nadziewanych prosiąt, ogromnych bab, sękaczy i innych ciast oraz szlachetnych trunków. Trzeba pamiętać, że dawniej Wielki Post traktowano poważnie i przez 40 dni nie jedzono mięsa, dlatego tak bardzo cieszono się obfitością święconego. Dziś można zachodzić w głowę, kto był w stanie spożyć tyle jadła. W dawnych wiekach „na stole dworskim” utrzymywano połowę służby i czeladzi – wszystkich kawalerów i panny – każdy otrzymywał święcone oddzielnie. Pamiętano też o sierotach, kalekach i starych sługach. Dostawała święcone służba przybyła z gośćmi. Ponadto był zwyczaj przechowywania niespożytych na Wielkanoc bab i mazurków aż do Zielonych Świątek. Przez dwa dni świąteczne nie gotowano zwykłego obiadu, nie szykowano też śniadania ani kolacji, gdyż uważano, że „w tak wielkie święto, jakim jest Wielkanoc, nie godzi się gotować ani rozniecać wielkiego ognia pod kuchnią”. Spożywano przygotowane wcześniej potrawy, przyrządzone do jedzenia na zimno lub tylko przygrzane. Stąd święcone nazywano „obiadem bez dymu” lub „przy jednym dymie”.
Zygmunt Gloger w „Encyklopedii staropolskiej” tak opisywał zwyczaj święcenia pokarmów: „W Wielką Sobotę kapłan poświęcał wyczekiwaną po długim i surowym poście obfitą mięsną zastawę świąteczną, gdy do dworu wiejskiego cała wieś znosiła święcone w kobiałkach podesłanych białymi ręcznikami i ustawiała w półkole na ziemi, pośrodku zaś ceber z wodą. Kapłan poświęcał wodę i jadło, które odtąd przybierało nazwę „święconego”. Wodę rozbierano do wszystkich domów we flaszki, a resztę wylewano do studni”. Święcona woda zyskiwała specjalne właściwości i według tradycji działała lepiej niż współczesne kosmetyki. Dziewczęta obmywały nią twarz, dzięki czemu znikały wszelkie mankamenty urody. Kropiono nią też domy, zabudowania gospodarskie i bydło – od wszelkiego uroku i złych czarów, a także jaja podkładane pod kury, aby wylęgły się z nich zdrowe pisklęta. Istniał też zwyczaj trzykrotnego obchodzenia domu z niesioną z kościoła święconką, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, aby odpędzić wszelkie złe moce z gospodarstwa.
Wymowne symbole
Dawniej święciło się wszystkie potrawy przygotowane na śniadanie wielkanocne. Przede wszystkim ugotowane na twardo jajka – symbol nowego życia, zwycięstwa nad śmiercią – barwione na jeden kolor w wywarze z łusek cebuli, kory dębu czy soku z buraków lub malowane roztopionym woskiem i zanurzane w farbie. Uprzywilejowane miejsce na stole czy w koszyku zajmował baranek wielkanocny, zazwyczaj z cukru, ciasta lub masła – symbol ofiary męki Chrystusa, który swoją śmierć na krzyżu przyjął spokojnie, z pokorą. Oczywiście nie mogło zabraknąć chleba – pokarmu podstawowego, niezbędnego do życia, symbolizującego ciało Chrystusa. Pieczywo było własnego wypieku, różnego rodzaju i kształtu, np. okrągłe lub podłużne bułki, plecionki, rogale z makiem, kminkiem lub sezamem. Pamiętano o soli, która miała chronić przed zepsuciem i odstraszać wszelkie zło, i pieprzu – symbolu nieśmiertelności. Musiało się też znaleźć miejsce na pękatą szynkę, najlepiej całą i z kością, uwędzoną w jałowcowym dymie, i kiełbasę domowego wyrobu, która – jak podaje „Encyklopedia staropolska” Glogera – „była od najdawniejszych czasów przysmakiem polskim. Na święconem wielkanocnem, zarówno u ludu, jak i szlachty, pierwsze miejsce zajmowała zawsze kiełbasa”.
W Polsce umiejętność wyrobu kiełbas domowym sposobem znana była od dawna. Dobry szlachecki kucharz – jak twierdzi Gloger – znał co najmniej dwanaście sposobów przyrządzania kiełbasy, natomiast pański dwukrotnie więcej. Wędlina była wymownym symbolem dostatku, nie tylko tego materialnego, ale również duchowego, dzięki któremu można zawrzeć przymierze z Bogiem. Nie zapominano o serze – symbolu przyjaźni między człowiekiem a siłami natury, chrzanie – symbolu siły i tężyzny fizycznej i babce – symbolizującej umiejętności i doskonałość, do której powinien dążyć każdy człowiek zarówno w życiu duchowym, jak i w otaczającej go rzeczywistości.
Na zgagę pokrzywy
Do stołu można było zasiąść po mszy rezurekcyjnej. Przed rozpoczęciem biesiady trzeba było podzielić się święconym jajkiem, składając sobie życzenia zdrowia, powodzenia i radości, by potem w gronie rodzinnym radować się z przeżywanej uroczystości Zmartwychwstania Chrystusa. Podczas dzielenia się jajkiem nie wolno było sięgać po nie widelcem. Należało brać je z szacunkiem palcami. Do dziś ów zwyczaj pozostał w naszej tradycji. Dzielenie się poświęconym jajkiem, podobnie jak bożonarodzeniowy zwyczaj łamania się opłatkiem, był wyrazem wzajemnej życzliwości i miłości. „W dniu tym przy stole spotkawszy się, najzawziętsi nieprzyjaciele podawali sobie dłonie na znak pojednania i przebaczali nawzajem” – pisał Gloger. „Były to święta zawsze wesołe, bo zbierała się na nie do ognisk domowych bliższa i dalsza rodzina, a zwłaszcza ci, którzy własnych domów i ognisk nie mieli, gościnnie i serdecznie byli przez bogatszych krewnych przyjmowani”.
W niektórych regionach Polski – jak podaje Ogrodowska – przed rozpoczęciem świątecznej uczty wszyscy domownicy, bez wyjątku, musieli zjeść całą laskę chrzanu, aby przez cały rok ustrzec się bólu brzucha, zębów, kaszlu i kataru. Tłumaczono, że jest to „ostatnie umartwienie, któremu godzi się poddać przed obfitym i smacznym świątecznym jedzeniem i piciem, ponieważ Jezus cierpiący na krzyżu, dla odkupienia świata i ludzi, pojony był żółcią i octem”.
Jeszcze na przełomie XVIII i XIX w. uważano, jak twierdzi Ogrodowska, że podczas wielkiego święta, jakim jest Wielkanoc, godzi się jeść tylko pokarm poświęcony w kościele. Wierzono też, że nie zaszkodzi on nawet największym łakomczuchom i żarłokom – po długim i surowym poście gwałtowne obżarstwo wielkanocne było przyczyną wielu dolegliwości żołądkowych. Zdarzało się, że za nadmierne jedzenie i picie przy świątecznym stole płacono zdrowiem, a nawet życiem. Przed takimi konsekwencjami chronić miała święcona woda i modlitwa przed jedzeniem. Dość powszechne było też picie naparów z mięty, rumianku czy liści orzecha włoskiego. Aby uniknąć bólu przeciążonego żołądka, należało zjeść na czczo kawałek święconego chrzanu i następnie trzy razy chuchnąć do komina. Od zgagi chroniły młode pokrzywy, smażone na maśle, zjedzone przed śniadaniem.
Do ostatniej kruszyny
Święcone – jak pisze Jerzy Pośpiech w „Zwyczajach i obrzędach dorocznych na Śląsku” – było niegdyś praktykowane przez ludność polską górnośląską prawie tak powszechnie jak w całej Polsce. Mają o tym świadczyć legaty, dokumenty archiwalne i powizytacyjne sprawozdania biskupie. Jego zdaniem nie do przyjęcia jest pogląd niektórych badaczy, jakoby ów zwyczaj był obcy ludowi śląskiemu i zaczął się tu przyjmować dopiero po drugiej wojnie światowej pod wpływem ludności napływowej. Twierdzi, że „ludność niemiecka zamieszkała dawniej na Śląsku nie znała święconego. Zwyczaju tego nigdy nie praktykowali Niemcy”. Ze spożywaniem święconego wiązało się szereg wierzeń i praktyk. Przestrzegano zasady, by „świeconego nie wyrzucać ani nie poniewierać. Jajko musiało zostać spożyte do ostatniej kruszyny, „bo święte”. Niezjedzone okruszyny należało spalić”. Do paszy dla bydła dodawano zaś kawałek ciasta lub resztki ze śniadania wielkanocnego.
Co ciekawe, zwyczaj dzielenia się jajkiem w Wielkanoc – jak donosi Dorota Simonides („Śląsk Opolski. Dziedzictwo i współczesność”) – był stosunkowo słabo znany na Śląsku Opolskim. Niemiecki etnograf Paul Drechsler informował w 1903 r., że ów zwyczaj wielkanocny istnieje jedynie na „polskim Górnym Śląsku”. U Pośpiecha zaś znajdziemy informację, że oprócz wielu wsi i miast Opolszczyzny był on praktykowany w Cieszyńskiem, chociaż sporadycznie. „Jajko dzielił z reguły gospodarz – ojciec rodziny, współcześnie czyni to zwykle gospodyni domu. Gdzieniegdzie dzielenie jajkiem odbywało się kolejno: najpierw gospodarz dzielił się z żoną, potem z dziećmi według starszeństwa, w końcu ze służbą. W niektórych wsiach powtarzano przy tym formułkę: Jakbyś się stracił, to se ino przypomnij z kim żeś to we Wielkanoc jajkiem się dzielił. Wierzono bowiem, że kto zje święcone jajko, temu nie przydarzy się nic złego. Dzieląc się wielkanocnym jajkiem (kroszonką), życzono sobie powodzenia, zdrowia i szczęścia”.
Zajączek obok baranka
Dzisiaj w koszyczku niesionym do kościoła mamy symboliczne ilości pokarmu – baranka cukrowego, jajka, sól, ciasto, chleb, kawałek kiełbasy, laskę chrzanu. Jest on udekorowany bukszpanem, baziami czy wiosennymi kwiatami i przykryty białą serwetką. Jednakże wciąż przybywa w nim specjałów. Trochę jest to związane z upodobaniami kulinarnymi i ze zmianą nawyków żywieniowych. Nie bez znaczenia jest zamiłowanie dzieci do słodyczy, takich jak czekoladowe jajko, czekoladowy zajączek czy marcepanowe kurczątko.
Chociaż z punktu widzenia Kościoła święcenie pokarmów nie jest najważniejszym momentem celebrowania Wielkiej Soboty, to dla wielu wiernych stało się jednym z najważniejszych elementów kojarzących się z Wielkanocą. Zwłaszcza dla dzieci, które szczególnie przeżywają ceremonię błogosławienia pokarmów. W kościele z uwagą śledzą zawartość innych koszyczków, w drodze do domu zaś lubią ugryźć babeczkę lub cukrowego baranka. Dziś tradycji święcenia jedzenia ulegają nawet ci, którzy na co dzień w kościele bywają rzadko.


















Napisz komentarz
Komentarze