- Około 1958 roku pojawiły się pierwsze informacje o zakładzie, ale z tego, co dziadek mi opowiadał, wynika, że pracował tutaj już od 1952 - wspomina Dorota Lachowicz. Zakład założył mistrz zegarmistrzowski Józef Greń, który prowadził go wraz z żoną Ireną. Następnie do pracy przy zegarkach dołączyła ich córka Lucylla Piwowarczyk wraz z mężem Józefem Piwowarczykiem – to oni nadali temu miejscu nazwę "Tik-Tak".
- Moja mama rozpoczęła pracę z dziadkiem w 1974 roku i pod jego okiem zdobywała doświadczenie. W 1977 roku zdała egzamin czeladniczy i kontynuowała pracę w zakładzie razem z nim. Z czasem dołączył do nich mój tata. Wszystko działo się stopniowo. Tradycja przeszła na kolejne pokolenie: Dorota Lachowicz od 1981 roku odbywała praktyki pod okiem dziadka, który uczył ją fachu przez cztery lata. - Przekazał mi całą swoją wiedzę - opowiada pani Dorota, która egzamin czeladniczy zdała we wrześniu 1985 roku w Opolu i została zawodową zegarmistrzynią.
- Kiedy rozpoczęłam praktyki, pracowali tam już dziadek i mama. Gdy w 1985 roku zaczęłam oficjalnie pracować, dziadek przeszedł na emeryturę. Niedługo później do zespołu dołączył mój tata. Przez pewien czas zakład prowadzili wspólnie mama i tata, aż do jego przejścia na emeryturę. Wówczas dalej pracowałam z mamą, a później dołączył mój mąż Marek - wyjaśnia pani Dorota. To ona nauczyła go sztuki zegarmistrzowskiej. Od 2002 roku prowadzą zakład już tylko we dwoje.
- Na początku mojej pracy naprawa zegarków wyglądała zupełnie inaczej, dorabiało się różne części, było więcej mechanicznych rzeczy, nie było elektroniki. Elementy toczyło się ręcznie, nabijało osie, dorabiało zęby do bębnów, zakładało sprężyny - wylicza właścicielka "Tik-Taka". - To były zupełnie inne czasy i praca. Gdy Dorota Lachowicz w 1988 roku urodziła córkę Małgorzatę, a rok później syna Krzysztofa, przez pięć lat zajmowała się wychowywaniem dzieci i nie pracowała.
- Gdy wróciłam do zakładu, to w tym czasie wszystko się zmieniło i musiałam się uczyć na nowo - wspomina. - Zmiany w technice i elektronice następują tak szybko, że trzeba się uczyć na bieżąco - dodaje.
Dawne kształcenie zegarmistrza w Polsce było bardzo złożonym i prestiżowym procesem, opartym na rzemieślniczych tradycjach i przekazywaniu wiedzy z pokolenia na pokolenie. Pani Dorota pamięta, że przed laty w Koźlu można było zdobyć zawód zegarmistrza. - W obecnym Zespole Szkół nr 1 przy ulicy Skarbowej była klasa zegarmistrzowska. Ja zaczęłam praktyki w 1981 roku i już tę klasę wtedy zlikwidowano. Musiała działać do początku lat 80. - dodaje.
Połączył ich zegar
Choć Dorota i Marek mieszkali w Kędzierzynie, niedaleko siebie, na ul. 9 Maja i Kosmonautów, to poznali się dzięki pewnej ciekawej historii w 1985 roku.
- U mojej babci Elżbiety zepsuł się duży wiszący zegar ścienny Gustav Becker. Ja pracowałem wtedy w Transbudzie razem z tatą Doroty, a wiedziałem, że jego żona ma zakład zegarmistrzowski. Zapytałem go, czy mogę przywieźć go do naprawy lub czy ktoś z zakładu mógłby przyjechać do mnie. Wtedy na oględziny zegara przyjechała Dorota, która się uczyła. Zegar udało się naprawić, a w podziękowaniu zaprosiłem Dorotę do kina i tak się zaczęło - wspomina Marek Lachowicz.
Pobrali się w sierpniu 1987 roku i od tego czasu Marek zaczął pracę w "Tik-Taku". Jak przyznają, pracuje im się razem dobrze, wspólnie naprawiają wszelkiego rodzaju zegarki. Choć, jak oboje podkreślają, dla rzemiosła, jak i dla zegarmistrzów, czasy są coraz cięższe. Gdy zaczynali, to na terenie miasta funkcjonowało 9 zegarmistrzów. - Teraz nie ma w pobliżu takiego zakładu jak nasz, który by dalej naprawiał tak jak my zegarki mechaniczne. Obojętnie, czy są to zegarki ręczne czy ścienne, wiszące czy stojące - podkreśla Marek Lachowicz.
- Jeżeli nie ma części, to wiadomo, że się nie naprawi. Ale mamy jeszcze sporo starych części. Rodzina zbierała je od trzech pokoleń - mówi pani Dorota. I choć starają się naprawić każdy zegar, to bywa i tak, że części są tak zużyte, że się nie da. - A jak mnie wkurzy jakiś zegarek, to go odkładam na bok i biorę inny. A później biorę się za niego ponownie - śmieje się Dorota Lachowicz. - Czasami kupuję nowy zegarek, żeby rozebrać go i ocenić, jak go naprawić - opowiada.
Szwajcar z rubinami
Bardzo często w ich ręce trafiają zegarki, które są prawdziwymi perełkami, a klienci nie mają pojęcia, jakie skarby posiadają. - Kilka lat temu przyszedł pan z zegarkiem do naprawy, który dostał od babci. Powiedział, że jak się nie uda, to możemy go wyrzucić. Patrzę, a to piękny damski kieszonkowy zegarek, oceniłam, że był z 1800 któregoś roku. Był tak brudny, że nie dało się ocenić, jaki to był dokładnie model. Po oczyszczeniu okazało się, że jest to srebrny zegarek z rubinami. Przepiękny, ze szwajcarskim mechanizmem. Klient nie mógł uwierzyć, że chciał go do śmietnika wyrzucić - wspomina Dorota Lachowicz.
"Tik-Tak" to nie tylko zakład, ale także miejsce spotkań i edukacji. Zegarmistrzowie z Koźla swoją wiedzą i doświadczeniami chętnie dzielą się z najmłodszymi. W zakładzie jest sporo dyplomów i podziękowań od przedszkoli i szkół, które były na wycieczce w "Tik-Taku". Dorota i Marek chętnie biorą też udział w różnego rodzaju akcjach charytatywnych. Wspominają, jak podczas powodzi w 1997 roku zostali przetransportowani do zakładu, by udostępnić baterie potrzebne osobom pozbawionym prądu do zasilania odbiorników radiowych czy latarek.
Ostatnie takie miejsce
Mimo że Lachowiczom zostały do emerytury tylko dwa lata, ciężko im będzie zrezygnować z pracy. - Klienci już proszą, abyśmy zostali - mówi pani Dorota. - Niektórzy przychodzili do nas jako dzieci ze swoimi rodzicami - opowiada. - Potrzebujemy spokojnych rąk i dobrych oczu, a w tym wieku wzrok już się psuje i jest nam ciężej - przyznają.
Obecnie zakład „Tik-Tak” jest jednym z ostatnich w regionie, który wciąż serwisuje tradycyjne zegary mechaniczne. Dzieci państwa Lachowiczów – Małgorzata i Krzysztof – wybrały zupełnie inne ścieżki rozwoju i nie zamierzają kontynuować rodzinnej tradycji naprawiania zegarów. Dlatego, gdy Dorota i Marek zakończą pracę, „Tik-Tak” zostanie zamknięty.
Mimo coraz trudniejszych warunków dla rzemiosła, kozielski zegarmistrz kontynuuje działalność i ma wiernych klientów – nawet takich, którzy przywożą zegary do naprawy z zagranicy. „Tik-Tak” od zawsze opierał się na tradycyjnej sprzedaży i indywidualnej obsłudze klienta.
- Nie poszliśmy w sprzedaż internetową. Hurtownie zawsze nas przebiją. A usług przez internet się nie da zrobić - tłumaczy Dorota Lachowicz. - Poza tym teraz zarabia się głównie na usługach. Ludzie mniej kupują - dodaje pan Marek.
Właściciele "Tik-Taka" zwracają uwagę, że kiedyś zegarki miały zupełnie inną wartość. - Były bardzo cenne. Zegarek kupowało się za jedną wypłatę. Trzeba było na niego długo pracować, więc i szacunek do takich rzeczy był większy. Teraz się to zmieniło - dopowiada pani Dorota.
W "Tik-Taku" kupimy praktycznie każdy rodzaj zegarków: ścienne, kieszonkowe, na rękę, mechaniczne, bateryjne, a także paski, bransoletki i baterie. - Staramy się mieć cały asortyment - mówi Dorota Lachowicz. Małżeństwo pracuje od poniedziałku do piątku w godz. 10-17. - Ale przeważnie jesteśmy od 9, bo klienci z wiosek przyjeżdżają szybciej - tłumaczą. W soboty i niedziele "Tik-Tak" jest nieczynny.
.jpeg)
Foto: archiwum rodzinne

Foto: archiwum rodzinne

Foto: archiwum rodzinne



































Napisz komentarz
Komentarze