czwartek, 9 maja 2024 04:07
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Pomówiono ją o wyrzucenie psa z auta. Internauci zgotowali jej piekło

Tysiące komentarzy, wśród nich groźby pozbawienia życia, wyzwiska i obelgi, spadły na Ewelinę Obarę z Radziejowa po tym, jak w sieci pojawiła się nieprawdziwa informacja, że wyrzuciła psa na jezdnię ze swojego samochodu. Post zamieściło na swoim profilu Przytulisko dla Zwierząt w Dębowej. Zanim jego treść została usunięta przez administratorów strony, internauci udostępnili wiadomość wraz ze zdjęciem i numerami rejestracyjnymi samochodu pani Eweliny ponad 6,5 tys. razy.
Pomówiono ją o wyrzucenie psa z auta. Internauci zgotowali jej piekło
Ewelina Obara ze swoimi pupilami: Muchą (po prawej stronie) i Łajką

„Reńska Wieś i okolice szukamy kierowcy, który wyrzucił psy z auta. Dzisiaj rano o godz. 8:30 jadąca tym samochodem, od strony Reńskiej Wsi w kierunku Bytkowa, starsza pani wyrzuciła z samochodu na jezdnię biało-czarnego, wychudzonego psa. Pies, przerażony, uciekł. W samochodzie Pani z Volvo miała w klatce drugiego psa, ale spłoszona przez nasz samochód, odjechała! Szukamy kobiety kierującej Volvo o numerach rejestracyjnych OK 78628!!. Tel. 606 820 722. Prosimy o udostępnianie" – post o tej treści zamieszony na profilu Przytuliska dla Zwierząt w Dębowej pojawił się w niedzielę, 17 września, rano.

W sieci zawrzało. Internauci potraktowali apel instytucji, która ze względu na swoją działalność postrzegana jest jako miejsce zaufania publicznego, bardzo poważnie i w dobrej wierze lawinowo go udostępniali. Prośby o publikację niepokojącej informacji trafiły również do redakcji „Lokalnej”. Post w trosce o dobro zwierząt pojawił się na naszym profilu na Facebooku, jednak gdy kilkadziesiąt minut później jego wiarygodność została podana w wątpliwość, został natychmiast usunięty. Po głębszej weryfikacji okazało się, że zdarzenie opisane przez Przytulisko w ogóle nie miało miejsca.

Szkalujący post nie został jednak usunięty. Administratorzy konta po kilku godzinach zasłonili jedynie tablice rejestracyjne volva, choć tak naprawdę informacja ta w sieci nie była już potrzebna, ponieważ policja w ekspresowym tempie ustaliła właścicielkę samochodu i wykonała czynności wyjaśniające. Przytulisko usunęło post dopiero w poniedziałek, 18 września, kiedy został on udostępniony ponad 6,5 tys. razy. W ten sposób niewinna kobieta, która kocha zwierzęta i na co dzień opiekuje się nimi, została publicznie zlinczowana. W ludzi wstąpiła taka agresja, że zaczęli się organizować, by zrobić jej krzywdę.

- Hejty leciały na mnie z każdej strony. Znajomi pytali mnie, co się stało - opowiada Ewelina Obara, która nie ma Facebooka i nie śledziła na bieżąco informacji pojawiających się w sieci.

„Wiemy, gdzie mieszkasz”, „Wywlec ją i przywiązać do drzewa” – to tylko kulturalniejsze wpisy na jej temat.

Jak do tego doszło?

Ewelina Obara mieszka w Radziejowie od 9 lat. Przeprowadziła się tu z Koźla, po zakończeniu budowy domu. Dla wielu mieszkańców naszego miasta znana jest z prowadzonej działalności, przez lata była właścicielką dużego salonu z firanami, który mieści się w dawnym kinie „Marzanna”. Teraz biznesem zajmuje się jej córka, a pani Ewelina odpoczywa na zasłużonej emeryturze. Wolny czas dzieli z rodziną i zwierzętami. W jej przytulnym domu mieszkają dwa pieski oraz 20-letnia kotka Filuś, która ze względu na wiek i brak zębów przyjmuje pokarm łyżeczką.

- Mucha ma już 12 lat. Przygarnęłam ją po tym, jak wylądowała na ulicy w Większycach. Łajka to jej dziecko. To psy rasy „większyckiej”. Cwaniaki wiejskie, bardzo fajne - śmieje się Ewelina Obara.

To właśnie wyprawa na spacer z ukochanymi psami była przyczyną zamieszania wokół jej skromnej osoby.

Wszystko zaczęło się w niedzielę, 17 września, o poranku, gdy pani Ewelina wraz z siostrą i psami pojechały do lasu za Bytkowem na spacer. Psy podróżowały w specjalnym transporterze, który znajdował się w bagażniku samochodu. Z relacji kobiety wynika, że gdy zaczęła podróż, tuż za nią pojawił się inny samochód, który nadjechał z dużą prędkością i trzymał się w bliskiej odległości.

- Jechałam 40-50 km na godzinę. Droga była kręta, co się będę spieszyć - relacjonuje Ewelina Obara. - Kierowca cały czas siedział mi na zderzaku, jechał bardzo agresywnie i szukał okazji do wyprzedzenia - dodaje. - W pewnym momencie popatrzyłam w prawo i mówię do siostry: "Patrz, jaki piękny piesek biega po polach", a ona do mnie: "Nawet nie zwalniaj", bo wie, że szukam dla niej psa, ale siostra nie chce. Pamiętam dokładnie, że pies, którego widziałam, miał czarno-białe łatki i wysokie nóżki - opowiada Ewelina Obara.

Kobiety dojechały na koniec wsi, do drogi, która prowadzi do lasu, i nim odbiły w lewo, zjechały delikatnie na pobocze, by jadący za nimi samochód mógł je wyprzedzić. Z relacji pani Eweliny wynika, że kierowca wykonał ten manewr szybko i agresywnie.

Kobieta zapewnia, że nawet nie zatrzymała swojego samochodu. Siostry oceniły, że zwierzak mógł pochodzić z jednego z okolicznych gospodarstw. Później okazało się, że dokładnie tak było.

- Po spacerze, który trwał około 40 minut, odstawiłam psy do domu i pojechałam wypocząć nad jezioro do Kobylic. Leżę sobie, a tu zaczęły się telefony i wiadomości od znajomych, którzy poinformowali mnie, że post na mój temat krąży w sieci - wspomina Ewelina Obara. Kobieta od razu zorientowała się, że zdjęcia musiał wykonać kierowca samochodu, który za nią jechał. Od razu zadzwoniła do Przytuliska. - Nie zdołałam jednak przeprowadzić z właścicielem sensownej rozmowy. Mój mąż pojechał do niego następnego dnia o 8 rano i zażądał usunięcia postu oraz przeprosin.

Właściciel Przytuliska w rozmowie z nami tłumaczył, że na co dzień ma styczność z podobnymi sytuacjami i że takich przypadków zdarza się coraz więcej. Często trafiają do niego porzucone przez ludzi koty i psy. O sprawie równolegle powiadomił policję. Wytłumaczył, że nie wahał się publikować numerów rejestracyjnych samochodu, bo został zapewniony przez osobę, która wykonała zdjęcia, że widziała, jak pies został wyrzucony. Poinformował nas, że nie interesuje się hejtem, bo najważniejsze jest dla niego dobro zwierząt. A sprawą gróźb i obraźliwych komentarzy powinny się zająć odpowiednie służby.

Czy to zmyślone zdarzenie?

Pani Ewelinie udało się zdobyć numer telefonu do mężczyzny, który wywołał burzę w sieci. Okazało się, że jeszcze tego samego dnia pojechał do pracy w Niemczech.

- Nie mógł widzieć zawartości mojego samochodu. Moje psy są niskie, klatka jest zabudowana i wysoka, klapa samochodu jest wysoka. Ten facet niczego nie mógł widzieć, a już na pewno, że się zatrzymałam. Do tego twierdził, że autem jechała jedna osoba, a byłyśmy we dwie - opowiada pani Ewelina.

- Zadzwoniłam do niego. Najpierw krzyczał, że mam się cieszyć, że wcześniej nie wyjął telefonu, bo byłoby widać, jak wyrzucam psa. Byłam wtedy w drodze na komisariat, powiedziałam mu, że ma jeszcze czas, żeby zadzwonić i przeprosić za to, co zrobił. Oddzwonił, gdy już rozmawiałam z policjantem. Przeprosił, ale tak, żeby nie przeprosić - relacjonuje Ewelina Obara.

Jak się okazało, pies, który rzekomo miał być wyrzucony z auta, w ogóle w nim nie przebywał, biegał w okolicy swojego gospodarstwa. Szybko ustalono jego właściciela.

Kobieta podejrzewa, że mężczyzna, który zainicjował ową falę hejtu, celowo wszystko wymyślił. W jej ocenie mogła to być forma zemsty za to, że nie mógł jej wyprzedzić na wąskiej drodze, a bardzo się śpieszył.

Właściciel Przytuliska w rozmowie z nami wyjaśnił, że osoba, która wykonała i przesłała mu zdjęcia samochodu Eweliny Obary, to jego znajomy. Przyznał, że zapytał go, jak to jest możliwe, że pies został wyrzucony z auta, skoro ma on właściciela i mieszka w pobliskim gospodarstwie. Zasygnalizował, że rozmawiał z opiekunem czworonoga i otrzymał informację, że pies zostanie zamknięty w kojcu.

Właściciel Przytuliska podkreślił, że jest mu przykro, iż prowadzona przez niego placówka została wplątana w to zdarzenie, ale działał w obronie zwierzęcia, które rzekomo zostało wyrzucone z auta. Powiedział, że trudno w takich sytuacjach oczekiwać, że ktoś będzie siedział i zastanawiał się, czy to jest prawda, czy też nie. Tym bardziej że podobnych zdarzeń, kiedy udostępniane są tablice rejestracyjne, nie brakuje i ludzie reagują bardzo podobnie.

Zabrakło odwagi, by przeprosić

To, co się stało, zniszczyło moją reputację. Ci, którzy udostępnili post, nie odwołali tego i nie przeprosili. Najbardziej zabolało mnie to, że wśród udostępniających były instytucje dobroczynne dla zwierząt. Nie wspominam już nawet nienawistnych hejterów, ale ludzi dobrego serca, którzy zamieszczając nieprawdziwą informację u siebie, nie sprostowali jej później, nie napisali "przepraszam". O to mam żal. Jakie jest ich morale? – zastanawia się pani Ewelina. - Wystarczyło zamieścić ponownie to zdjęcie i napisać na swojej stronie: zaistniała pomyłka, przepraszam. Niczego więcej nie chciałam. Każdemu się może zdarzyć - tłumaczy nasza rozmówczyni.

Właściciel Przytuliska zapewnił, że przeprosił Ewelinę Obarę kilka razy, a dodatkowo zamieścił przeprosiny na stronie. Tyle że przeprosiny te zostały umieszczone z datą wsteczną - 7 września. W poście została też wyłączona możliwość komentowania.

- To nie są przeprosiny - kwituje Ewelina Obara, zdegustowana stylem i formą wyrażenia skruchy po tym, co ją spotkało.

Właściciel Przytuliska w rozmowie z nami powiedział, że nie zna się na internecie i że kontem na Facebooku zajmują się wolontariuszki. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego post został uwsteczniony i ograniczono możliwość jego komentowania. Został też szybko „przykryty” innymi treściami. Po rozmowie z nami zażyczył sobie przesłania do autoryzacji swoich wypowiedzi, następnie zapowiedział wysłanie swojego oświadczenia, które miało ukazać się w tym tekście. Ostatecznie wysłał wiadomość, w której poinformował, że przeprosił już na stronie Przytuliska oraz że nie jest osobą publiczną i nie wyraża zgody na wykorzystywanie swoich danych osobowych w tej sprawie.

Udało nam się porozmawiać z mężczyzną, który doprowadził do pojawienia się w przestrzeni publicznej fałszywych oskarżeń wobec Eweliny Obary. W rozmowie z nami zapowiedział, że przygotuje dodatkową treść przeprosin. Miały pojawić się w tym tekście. Ich publikacja z pewnością załagodziłaby sytuację i chociaż częściowo zrekompensowała pomówionej kobiecie doznane krzywdy. Ale mężczyzna, po przemyśleniu sprawy, zmienił zdanie, zadzwonił do nas i powiedział, że nie przeprosi… bo zostanie zhejtowany. 21 września wysłał nam SMS z informacją, że pani Ewelina została już przeproszona na stronie Przytuliska i że nie wyraża zgody na przetwarzanie danych osobowych.

Post, który został opublikowany na stronie Przytuliska, został udostępniony ponad 6,5 tys. razy

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Alina 01.10.2023 11:40
Unia Europejska sama wprowadziła i narzuciła do stosowania dyrektywę o sygnalistach. Co prawda dotyczy ona informowania pracodawcy o nieprawidłowościach w jego firmie ale jak widać pojawiają się sygnaliści "donoszący w dobrej wierze?" w innych sprawach. W Niemczech donos obywatelski jest zaletą a w Polsce ciągle ma konotacje pejoratywne - kapuś, donosiciel. Sytuacja jest mocno pogmatwana i chyba rozwojowa. Ciekawe jak to się zakończy?

wyciślik 29.09.2023 10:03
Gimbaza z tzw. przytuliska i bmwzjeb bawią się kosztem innych.

Ekopatologia - oblicza 28.09.2023 22:23
Panu z przytuliska najwyraźniej się popi..doliły kompetencje. Sam jest odpowiedzialny za hejt, który nakręcił publikując bezprawnie wizerunek i możliwość identyfikacji osoby, która nawet nie miała statusu podejrzanego. Chętnie udzielimy wsparcia prawnego w prywatnokarnym poszkodowanej w tej debiliadzie.

lulu 28.09.2023 08:44
Pani Ewelina powinna teraz oddać sprawę do sądu o znieważenie i zadośćuczynienie przez kierowcę, przytulisko oraz lokalną za niezweryfikowanie wcześnie informacji które otrzymali ( najlepiej zrobić kopiuj -wklej i nic nie sprawdzić to nie pierwszy raz ).

Reklama
zachmurzenie małe

Temperatura: 8°CMiasto: Kędzierzyn-Koźle

Ciśnienie: 1025 hPa
Wiatr: 8 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama Moja Gazetka - strona główna