sobota, 6 grudnia 2025 07:00
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Całkowicie zapomniany wątek w historii naszego miasta. ZDJĘCIA

W latach 1946–1948 władze polskie podejmowały działania mające na celu zachęcenie do reemigracji polskich górników z rodzinami z Lupeni w rumuńskim Siedmiogrodzie, potomków XIX-wiecznych emigrantów ekonomicznych z Galicji. Działania te były prowadzone głównie przez Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego w Katowicach, podlegający Ministerstwu Przemysłu. Po żmudnych negocjacjach z władzami rumuńskimi ponad 600 osób przybyło do Polski z Lupeni i osiedliło się w Kędzierzynie.
Całkowicie zapomniany wątek w historii naszego miasta. ZDJĘCIA
Górnicy przy pracy w kopalni

Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe - domena publiczna

Tę mało znaną historię opisuje w Śląskim Kwartalniku Historycznym Sobótka pracownik naukowy Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach Krzysztof Nowak. Tytuł jego opracowania brzmi: „Reemigracja polskich górników z Rumunii na Górny Śląsk po II wojnie światowej”. 

Jak można przeczytać we wspomnianej wyżej publikacji, dzieje reemigracji górników polskich po II wojnie światowej związane są głównie z ich powrotami z Francji, Belgii oraz niemieckiej Westfalii. Mniej natomiast wiadomo o powrotach z emigracji również górników polskich z Rumunii, którzy wraz z uchodźcami wojennymi, zarobkową emigracją międzywojenną, Polakami z południowej Bukowiny i uchodźcami z północnej Bukowiny lub Besarabii stanowili trzon powojennej repatriacji i reemigracji z tego kraju.

Był to trudny czas, gdyż po zakończeniu II wojny światowej Polska znalazła się pod butem Związku Radzieckiego. Miało to również przełożenie na gospodarkę. Zostaliśmy m.in. zobowiązani do dostarczania 12 milionów ton węgla rocznie w cenie 1 dolara za tonę, co stanowiło zaledwie 10% tego, na co moglibyśmy liczyć na światowych rynkach – opisuje powojenną rzeczywistość portal ciekawostki historyczne pl. 

Do tego po wojnie okradziono nas ze sprzętu górniczego, który miał wspomóc odbudowę radzieckiego przemysłu, oraz samych górników. Tylko ze Śląska wywieziono ich kilkanaście (a może i więcej) tysięcy.

Warto natomiast uzupełnić problematykę ruchów migracyjnych polskich rodzin górniczych poprzez przypomnienie pewnego zapomnianego już i nieporuszanego dotąd odrębnie w historiografii polskiej oraz rumuńskiej wątku historycznego. Niewątpliwie bardzo ciekawego epizodu, wpisującego się również w dzieje przemysłu wydobywczego powojennej Polski. Dodatkowo ściśle związanego z dzisiejszym Kędzierzynem-Koźlem. 

„Po zakończeniu II wojny światowej liczbę stale zamieszkujących Rumunię Polaków, czyli mniejszości polskiej, nowe władze polskie w Warszawie oceniały początkowo dość nieprecyzyjnie na 15–50 tys. osób, lecz liczby te dość szybko redukowano. Z kolei nie licząc tułaczy polskich przybyłych do Rumunii po zakończeniu wojny z innych krajów, najważniejszych kandydatów do repatriacji, a więc wojskowych i cywilnych uchodźców wojennych, obywateli RP, pozostało w tym okresie w Rumunii niewiele ponad 4 tys. spośród ich wielotysięcznej masy (około 50 tysięcy), która przekroczyła granicę polsko-rumuńską po klęsce wrześniowej 1939 roku” - czytamy w pracy Krzysztofa Nowaka.

 Na typowych reemigrantów (określanych w ówczesnej Polsce również mianem repatriantów) składali się: potomkowie rodaków osiedlających się na austriackiej w latach 1774–1918 Bukowinie (tzw. górale czadeccy, górnicy solni z Galicji, galicyjscy chłopi, trochę galicyjskiej inteligencji), uchodźcy z zajętej przez Sowietów Besarabii i północnej Bukowiny, emigranci zarobkowi z lat międzywojennych (ok. 650 osób, część ze starymi paszportami konsularnymi) oraz górnicy z osady Lupeni w okręgu Hunedoara w znanej od połowy XIX w. z tradycji wydobywczych dolinie Jiu w Siedmiogrodzie. Do tej ostatniej miejscowości Polacy przybyli z Galicji, w większości przed I wojną światową, stanowiąc na początku XX wieku 70% mieszkańców tamtejszej kolonii górniczej.

„Część wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych i Brazylii. W 1929 r., dzięki nawiązaniu kontaktów z ośrodkami polskimi na Bukowinie powstała tam prywatna szkoła Polskiej Macierzy Szkolnej, prowadzona przez przyjezdnego Bukowińczyka Wilhelma Zöllera, zbudowano kaplicę pw. św. Barbary, działało kółko teatralne, biblioteka, chóry, Dom Polski, co chroniło Polaków przed asymilacją. Dopiero podczas II wojny światowej do Lupeni przybył na stałe polski ksiądz, Józef Derdak, uchodźca wojenny. W 1945 r. kolonię zamieszkiwało ok. 1000 rodaków (w tym ok. 300 górników). Przeważali Rumuni (60%) i Węgrzy (25%), pozostało jeszcze trochę Niemców i Czechów. Według danych polskiej dyplomacji z kwietnia 1946 r. do szkoły polskiej, posiadającej uprawnienia szkoły publicznej, uczęszczało 86 dzieci” - wylicza Krzysztof Nowak.

Pamiętali o korzeniach

Ciekawe informacje na temat życia i przeszłości oraz warunków pracy polskiej osady górniczej w Lupeni można też odnaleźć w artykule prasowym pt. „Górnicy polscy w Rumunii”, zamieszczonym w czasopiśmie „Świat Górnika” z kwietnia 1947 roku (nr 4).

Autor tekstu, który udał się specjalnie do Rumunii, przypomniał na wstępie, że miejscowość Lupeni leży w Siedmiogrodzie w okręgu Hunedoara. Osada zawdzięcza swą nazwę wilkom, które w dużej liczbie grasowały na tamtych terenach.

Miasteczko jest położone bardzo malowniczo, a uroku dodaje mu przepływająca przez nie porywista rzeka górska. Mimo to sprawia wrażenie osady biedniej, a ludzie są smutni i przygnębieni. Życie miasteczka koncentrowało się wokół kopalni oraz zbudowanej na rok przed wybuchem II wojny światowej fabryki sztucznego jedwabiu „Viscoza”.

Teatr Górnika w rumuńskiej Lupeni
Źródło: Świat Górnika

Historia powstania Lupeni łączy się ściśle z polskim osadnictwem. W 1888 roku odkryto na terenach doliny rzeki Jiul pokłady węgła brunatnego. Tereny te wówczas należały do monarchii austro-węgierskiej. Francuskie Towarzystwo Akcyjne, które rozpoczęło wydobycie węgla, wysłało werbowników w okolice Krakowa, Tarnowa oraz Rzeszowa i wkrótce rzesze małorolnych chłopów polskich zaczęły przybywać do nowo powstającej kopalni.

„Przybyłe początkowo rzesze nowych pracowników pracowały na odkrywkach, czym znów narażali się okolicznym góralom, zmuszeni często do ostrych z nimi starć. Zarząd kopalni początkowo uzbrajał naszych górników, a gdy i to nie doprowadziło do uspokojenia, wykupił tereny węglowe, a górali przeniósł na południe. W 1895 roku rozbudowano kopalnię, urządzając szyby, a poza tym połączono ją linią kolejową z odległą o 16 km miejscowością Petrusani, siedzibą Zjednoczenia Węglowego, któremu poza tym podlegały cztery inne kopalnie. Zachęcani względnie dobrymi warunkami Polacy, poczęli masowo przybywać, grupując się zasadniczo w Lupeni - czytamy w artykule. 

Około 1905 roku zamieszkało tam już ponad 600 rodzin polskich. Ludność polska stanowiła 70% mieszkańców osady.

Górnicy zbudowali sobie domki, tworząc własną dzielnicę - nazwaną przez nich „Galicja”  (upamiętniając w ten sposób region, z którego się wywodzili). Kaplicę wznieśli wspólnie z Węgrami, pw. św. Barbary. Madziarowie - podobnie jak Polacy - również przybyli tam za chlebem.

„Osadnicy polscy, oderwani od swej ziemi ojczystej, mimo względnych warunków, ciężko odczuwali swą rozłąkę z krajem. Schodzili się więc codziennie w kaplicy na modlitwę. Księdza nie było, a więc obowiązki księdza i kościelnego sprawowała stara Reciakowa, przybyła wraz ze swą gromadą, dzisiaj już nieżyjąca. O szkole ani świetlicy wtedy jeszcze nie było mowy. Dyrektor kopalni Kriszko - Czech z pochodzenia, pomagał naszym górnikom w miarę możności, a że ludzie byli pracowici i pojętni w swym nowym zawodzie, szybko zdobyli sobie szacunek i poważanie. Wrodzone cechy: gospodarność i czystość - szybko zjednały im również szacunek nowych przybyszy Węgrów. Żyli spokojnie, ciężko pracując na swój chleb codzienny, aż w roku 1907 rozeszła się wiadomość, że w Stanach Zjednoczonych poszukują górników. Wielu zdecydowało się na wyjazd, tak że w Lupeni pozostało do wybuchu wojny w 1914 r. około 350 rodzin. Po wojnie w 1921 r. znowu pewna część górników wyemigrowała do Brazylii. Po przyłączeniu terenów Siedmiogrodu na mocy traktatu pokojowego do Rumunii wszyscy mieszkańcy osady uzyskali obywatelstwo rumuńskie. W owym też okresie żywotność kolonii polskiej zaczyna powoli zamierać, tym bardziej że napływowi Węgrzy i Rumuni zajmują co lepsze stanowiska na kopalni. Coraz częściej występują małżeństwa mieszane, a dzieci górników polskich uczęszczają do szkoły węgierskiej lub rumuńskiej.” - czytamy w artykule zamieszczonym 78 lat temu w „Świecie Górnika”.

Można też tam znaleźć informację, że w 1928 r. jednemu z górników, Cyprianowi Godzikowi, przypadkiem wpadła do ręki gazetka polska, wychodząca w Czerniowcach (na wschodnich rubieżach II Rzeczypospolitej), z której dowiedział się o możliwości założenia polskiej szkoły mniejszościowej, pod warunkiem że znajdzie się 50 dzieci chętnych do nauki w tym języku.

„Śp. Godzik chodził od domu do domu, agituje, napiera, aż osiąga cel. W rok potem Polska Macierz Szkolna przysyła nauczyciela Wilhelma Zollera-Bukowińczyka, który organizuje w nędznych 2 pokoikach pierwszą polską szkołę w Lupeni. Szkoła ta staje się ośrodkiem, wokół którego poczyna się rozwijać życie polskie. Powstaje chór, teatr amatorski, biblioteka, a odczyty o Polsce przypominają staremu pokoleniu, a uczą młode pokolenie o dalekiej Ojczyźnie (…). W 1940 r. przybywa do osady - znajdujący się w obozie jenieckim w Rumunii - ks. Derdak Józef i odtąd kolonia ma już swego księdza i kazania w języku polskim. Lata okupacji, kolonia i szkoła przeszły dość ciężko, lecz szczęśliwie. Dzisiaj kolonia utrzymuje ścisły kontakt z Ambasadą RP w Bukareszcie, ciesząc się specjalną opieką ambasadora Stefana Wengierowa. Poprzez wydawane przez Ambasadę „Nowiny Polskie” utrzymuje kontakt z resztą Polonii w Rumunii. Filmy polskie, odczyty, pogadanki prowadzone przez instruktorów Zarządu Głównego Domu Polskiego w Bukareszcie nawiązały z powrotem zerwaną już nić łączności z krajem. Obecnie szkoła ma 3 nauczycieli, a naukę pobiera 78 dzieci. Dom Polski z prezesem J. Garbinem wykazuje dużą żywotność i energię” - czytamy w artykule prasowym z 1947 roku.

Zarząd Domu Polskiego w Lupeni
Źródło: Świat Górnika

Praca pod ziemią 

W połowie lat 40. XX wieku górnicy polscy w liczbie około 300 osób pracowali na kopalni w Lupeni jako rębacze przodowi lub majstrowie. Kopalnia miała dość ciężkie warunki pracy. Była mokra, gazowa (metan), o przestarzałych urządzeniach. Zatrudniała około 3000 robotników, produkując dziennie około 2000 ton na trzy zmiany. Węgiel wydobywało się na głębokości około 180 metrów. Temperatura na dole w niektórych partiach dochodziła do 42 st. C. Zjednoczenie Petrusani obejmowało łącznie cztery kopalnie: Lupeni, Aninosa, Petrila, Lonia, oraz elektrownię w miejscowości Vulkan - wszystko w dolinie rzeki Jiul. Łączna produkcja węgla w całym zagłębiu Jiul wyniosła w 1946 r. 1 683 312 ton (średnia miesięczna - 140 000 ton). Największe wydobycie osiągnięto w latach 1942 i 1943, a to dzięki masowemu, dodatkowemu zatrudnianiu jeńców rosyjskich w liczbie około 8 tysięcy.

„Na kopalniach często zdarzały się katastrofy. Dość wspomnieć, że tylko na kopalni Lupeni w okresie ostatnich 30 lat w masowych wypadkach zginęło - w 5 katastrofach - 235 osób, nie licząc wielu codziennych drobniejszych zdarzeń” - można przeczytać w prasie z 1947 roku.

W 1947 roku miejscowość liczyła około 16 000 mieszkańców, z czego Rumuni stanowili mniej więcej 60%, Węgrzy - 25%, a reszta to Polacy i nieliczni już wtedy Czesi. Osada posiadała: średnią szkołę górniczą, 2 gimnazja rumuńskie i węgierskie, 3 szkoły ludowe 7-oddziałowe rumuńskie, 1 polską, 1 węgierską. Był też szpital, teatr górniczy oraz kasyno urzędnicze.

Z artykułu można było wywnioskować, że gdy tylko nadarzyła się okazja powrotu do powojennej ojczyzny, wszyscy polscy górnicy z Lupeni postanowili natychmiast skorzystać z tej możliwości. 

Ciężka praca pod ziemią w latach 40. XX wieku 
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe - domena publiczna

Powrót z obczyzny

Krzysztof Nowak przypomina w Śląskim Kwartalniku Historycznym Sobótka, że po powrocie do Polski większości uchodźców wojennych uwaga polskiej placówki dyplomatycznej w Bukareszcie skupiła się właśnie na organizowaniu wyjazdów przede wszystkim osób chętnych do przesiedlenia spośród mniejszości polskiej. Czyli Polaków - obywateli rumuńskich oraz reszty przedwojennych obywateli polskich, biorąc za punkt wyjścia stan granic Rumunii sprzed 28 czerwca 1940 r., czyli do chwili zaboru Besarabii i północnej Bukowiny przez Związek Radziecki.

13 lipca 1946 r. do podległego Ministerstwu Przemysłu Biura Dyrekcji Centralnego Zarządu Przemysłu Węglowego (CZPW) w Warszawie nadeszła telegraficzna odpowiedź ambasadora Stefana Wengierowa - na wcześniejsze zapytanie o „chcących wrócić do kraju” górników polskich w Rumunii. Była to odpowiedź z informacją, że w miejscowości Lupeni w Siedmiogrodzie zamieszkuje 900 polskich górników, obywateli rumuńskich, pragnących faktycznie wrócić do kraju; sprawa ta była przedmiotem prowadzonych przez niego rozmów z władzami rumuńskimi.

„Tak rozpoczął się zapomniany epizod organizowania reemigracji kolejnej sporej grupy Polaków z Rumunii, który, jak się okazało, podobnie zresztą jak w wielu innych przypadkach masowych migracji po zakończeniu II wojny światowej, również dla tego środowiska stał się prawdziwą biurokratyczną odyseją” – napisał Krzysztof Nowak.

Jak wyjaśnił, między Górnym Śląskiem, Warszawą a Bukaresztem krążyła korespondencja w sprawach „pociągu widmo”. Warszawskie biuro CZPW 15 lipca przesłało do Katowic informację z MSZ, że transport 350 osób z Lupeni wyjechał 10 lipca i prawdopodobnie po 5-6 dniach przyjedzie do Dziedzic przez Zebrzydowice. Cztery dni później nadeszła informacja, że transport nie przybył, gdyż „został rzekomo zatrzymany na granicy rumuńsko-węgierskiej”, a polska misja repatriacyjna w Pradze nie ma żadnych informacji na jego temat z obszaru Czechosłowacji.

„Niezależnie od tego, 30 lipca dyrekcja Rudzkiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego, przekonana, że transport z Rumunii musi w końcu nadejść, w piśmie do swojej warszawskiej centrali informowała, że jest w stanie spełnić pragnienie górników z Rumunii co do osiedlenia się w jednym miejscu, gdyż przeznaczyła dla nich wyremontowany kompleks mieszkaniowy w Kędzierzynie. Informowano również, że uzyskano zgodę PKP na uruchomienie przyspieszonych składów do miejsc ich zatrudnienia, pod warunkiem że jednorazowo będzie jeździć w nich co najmniej 200 osób. Z tych względów oraz z powodu tego, że rudzkie zjednoczenie sporo zainwestowało już w sprawę reemigracji z Lupeni, jego dyrekcja prosiła o przekazanie dla niej w całości oczekiwanego transportu” - opisuje transportowe perypetie Krzysztof Nowak.

Przyjazd do Kędzierzyna

Do Międzylesia, gdzie, podobnie jak w Dziedzicach, znajdował się Punkt Etapowy Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, pociąg przybył 23 sierpnia 1946 roku o godzinie 12.14. Według sporządzonego na miejscu (ale datowanego na 25 sierpnia) sprawozdania Mieczysława Czekaja z rudzkiego zjednoczenia skład liczył 30 wagonów, którymi pod opieką kierownika transportu, adwokata Emiliana Dobromila z Bukaresztu, przyjechało 313 osób. Wśród 297 reemigrantów z Lupeni było według niego 73 górników, 7 rzemieślników, 3 robotników, 1 inżynier górniczy, 1 sztygar, 16 reprezentantów wolnych zawodów (nie sprecyzowano jakich), 81 żon, 79 dzieci do lat 16.

„Transport ten to prawdziwy obraz nędzy – czytamy dalej w sprawozdaniu. – Przyjechał bez lekarza, bez zaopatrzenia w żywność, bez kuchni, bez wagonu sanitarnego. W tym transporcie na terytorium czeskim umarło dziecko, zostało przywiezione do Międzylesia i pochowane tutaj. Chodzi o emigrację jeszcze sprzed 1914 roku. Na ogół dość spokojny element”. Transport odszedł do Kędzierzyna o 19.30, gdzie dotarł 24 sierpnia o 9.15” - czytamy w opracowaniu Krzysztofa Nowaka.

Nieco inne dane zawiera informacja CZPW w Katowicach z 25 sierpnia, podająca, że transport liczył 306 osób i przybył do Międzylesia 23 sierpnia o 11.00.

Na młodzież do lat 16 składało się 57 osób, między 16 a 21 lat – 34, razem 91 osób. Pracowników dołowych było 55, a 25 powierzchniowych, oprócz tego inżynier i technik. Stwierdzono także, że z 10 przybyłych rzemieślników raczej żaden nie zgłosi się do „pracy kopalnianej”. Oprócz tego doliczono się 10 emerytów. Zgodnie z umową większość miała być zatrudniona przez rudzkie zjednoczenie, które wzięło na siebie wszelkie obowiązki związane z przyjęciem i rozmieszczeniem reemigrantów. Mieszkać mieli w jednym skupisku „ku pełnemu zadowoleniu tej grupy”.

Natomiast według sprawozdania dyrektora Apta dla centrali w Katowicach z 26 sierpnia pociąg wyjechał z Międzylesia o 23.50, obejmował 310 osób, w tym 75 rodzin, 22 kawalerów, 95 osób „pracujących”. Wśród tych ostatnich było 55 zatrudnianych w Rumunii pod ziemią i 40 na powierzchni. Wdów było 13, kobiet powyżej 21. roku życia było 30 („przeważnie z fabryki sztucznego jedwabiu”), a wśród 94 dzieci do lat 21 było 46 chłopców i 48 dziewcząt. „Umeblowane” były 22 rodziny, 12 było „częściowo umeblowanych”, a bez mebli przyjechały 32 rodziny. Reemigrantom przydzielono w Kędzierzynie 15 mieszkań jednopokojowych, 11 jednopokojowych z kuchnią, 44 dwupokojowe z kuchnią, 9 trzypokojowych z kuchnią i 1 czteropokojowe z kuchnią.

„Pracownicy dołowi i powierzchniowi mieli być zatrudnieni w kopalni „Bobrek” w Bytomiu. Trudno powiedzieć, czy wykazane wyżej różnice w podawanych informacjach wynikały jedynie z błędów popełnionych przy ich gromadzeniu lub przekazywaniu, z pośpiechu i zamieszania, bałaganu informacyjnego, czy ze sposobu ich doprecyzowywania, czy zróżnicowania statystycznych kryteriów. Ze względu na czas powstania, trzy dni po przyjeździe transportu, bardziej bliższy rzeczywistości wydaje się ostatni przytoczony dokument, którego autorzy dysponowali już ostatecznym rezultatem całej akcji reemigracyjnej” - czytamy w materiale Krzysztofa Nowaka.

Warunki pracy w kopalniach były wówczas niezwykle trudne
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe - domena publiczna

Drugi transport

Jego autor zauważył, że doświadczenia dyrekcji Zjednoczenia Przemysłu Węglowego w Rudzie Śląskiej i samych pierwszych reemigrantów z Lupeni w walce - bo tak je można w całości określić - o przyjazd do Polski potwierdziły obawy, że z podobnymi problemami chętni na wyjazd górnicy mogą zetknąć się przy organizowaniu kolejnej akcji. Opisane wyżej wydarzenia to potwierdziły. Tym razem batalia o przyjazd drugiej, ostatniej już grupy górników z Rumunii zakończyła się ostatecznie w drugim tygodniu lutego 1948 r. W przypadku strony polskiej wiele tygodni zajęły ponownie dyskusje i korespondencja na temat wysłania lub nie do Rumunii pociągu wahadłowego, tym razem dla 550 osób, w tym ok. 200 górników.

Transport przybył dopiero 10 lutego 1948 r. o godz. 13.30, a do Kędzierzyna wyjechał następnego dnia o godz. 18.10 i dotarł tam 12 lutego o godz. 5 rano. Według sprawozdania dyrektora Apta z 13 lutego przyjechały 33 wagony z rodzinami górniczymi i 16 wagonów z Bukowińczykami (te drugie skierowano na Dolny Śląsk). Wśród przybyłych faktycznie 303 osób z Lupeni było 78 rodzin i 6 osób samotnych. Przyjechało z nimi 104 dzieci do lat 18, w tym 92 do lat 16. Spośród górników 82 osoby pracowały pod ziemią, 5 na powierzchni. Przyjechało także 8 wdów mieszkających ze swoimi dziećmi i 5 emerytów, a więc nie były to liczby uzgodnione przez polskich dyplomatów z Rumunami. Reemigranci również zamieszkali w Kędzierzynie, w przydzielonym 1 mieszkaniu jednopokojowym, 7 jednopokojowych z kuchnią, 13 dwupokojowych z kuchnią, 22 trzypokojowych z kuchnią, 21 czteropokojowych z kuchnią oraz 1 pięciopokojowym z kuchnią. 48 mężczyznom przydzielono dom pracy na kopalni „Bobrek”, a 34 na kopalni „Szombierki” w Bytomiu. Pracujące kobiety miały być zatrudnione w brykietowni przy kopalni „Szombierki”. Wszyscy reemigranci z Lupeni zaczęli pracować na razie jedynie w zakładach skupionych w Rudzkim Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego.

Po wyjeździe drugiego transportu kolejowego na Śląsk zorganizowane życie polonijne około 200 Polaków, którzy pozostali w Lupeni, szybko zamierało. Z braku nauczycieli dzieci polskie przeszły bezpowrotnie do szkoły rumuńskiej lub węgierskiej, a budynek polskiej szkoły kopalnia zamieniła na stołówkę. Polacy nie mieli już własnego pomieszczenia na działalność kulturalną, stąd zamierała także aktywność Domu Polskiego.

„Reemigranci z Lupeni pod wpływem nieprzychylnego im otoczenia odrzucali swoją kulturową tożsamość i wraz z pozostałymi w dolinie Jiul rodakami wtapiali się w przemysłowy krajobraz miejsc zamieszkania lub wyjeżdżali do innych regionów, nie integrując się ze sobą organizacyjnie, jak to uczynili polscy Bukowińczycy na Bukowinie rumuńskiej i ukraińskiej oraz w Polsce w województwie dolnośląskim i lubuskim. Dziś w Kędzierzynie historia ponad 600 Polaków z Rumunii jest kompletnie zapomniana” - napisał Krzysztof Nowak.

Okiem autora

Zdaniem Krzysztofa Nowaka było to aż 600 osób, które niewątpliwie zasługują na pamięć. Dziś w Kędzierzynie-Koźlu nie ma po nich śladu. Ostatnich kilkanaście rodzin dawno wyjechało w okolice Nowej Rudy. 

- Jest to temat dla etnografów, dla socjologów. Natomiast ja jako historyk nic więcej zrobić nie mogę. Owszem, ci ludzie przyjechali z Rumunii, ale najstarsi z nich mówili po węgiersku, bo do 1937 lub 1938 roku chodzili do szkół węgierskich i byli mocno związani z tą kulturą - powiedział „Lokalnej” Krzysztof Nowak. 

Jak wyjaśnił nasz rozmówca, reemigranci po dotarciu do Kędzierzyna nie afiszowali się, a wręcz zamknęli w swoim środowisku. Choć z drugiej strony chcieli się jak najszybciej zasymilować i zintegrować z nową społecznością, w której przyszło im żyć. W tym celu zmieniali nawet nazwiska.

- Narzekali przede wszystkim na to, że z Kędzierzyna do Bytomia mieli do pokonania około 50 kilometrów. Zatem jeśli ktoś jechał do kopalni w Bytomiu na 6.00 rano, to wiadomo, o której musiał wstać do pracy, aby dojechać na czas. Natomiast w Lupeni mieli wszystko pod nosem. Potem część z nich przeniosła się w okolice Nowej Rudy, gdzie kopalnie węgla mieli znacznie bliżej od domu. Ponadto odnotowano nieliczne i na ogół nieudane próby powrotu do Rumunii. Udało się to tylko jednej rodzinie - podkreśla Krzysztof Nowak.

Na co dzień zajmuje się naukowo Rumunią i sprawami polsko-rumuńskimi. Obecnie pisze książkę o reemigracji z tego kraju. Pracownik naukowy UŚ zastanawia się, czy ktoś zechce zgłębić ten temat jeszcze bardziej. Choćby dlatego, że ci ludzie i ich potomkowie żyją jeszcze na Dolnym Śląsku, głównie w rejonie dawnego Zagłębia Wałbrzyskiego. 

Ciekawostką jest choćby to, że jedną z osób, które przyjechały wtedy z Rumunii do Polski, była przyszła matka znanej polskiej piosenkarki Edyty Geppert. Popularna w naszym kraju artystka urodziła się 27 listopada 1953 roku w Nowej Rudzie, w polsko-węgierskiej rodzinie o silnych tradycjach muzycznych. Kiedy miała pięć lat, dziadek kupił jej akordeon. Za sprawą matki, która była Węgierką, fascynowała się czardaszami. Odkąd pamięta, w jej domu zawsze rozbrzmiewał śpiew matki, wykonującej węgierskie czardasze. Później Edyta Geppert została przyjęta do Zespołu Pieśni i Tańca w Nowej Rudzie.

Krzysztof Nowak zamierza spotkać się z czytelnikami Miejskiej Biblioteki Publicznej w Kędzierzynie-Koźlu, którym przybliży ten ciekawy temat. Spotkanie zaplanowano na 12 czerwca (godz. 16.30) w filii nr 5 przy ul. Damrota 32.

************
Ostatnio - po ukazaniu się naszego artykułu w Nowej Gazecie Lokalnej - odezwały się osoby, które dysponują ciekawymi przekazami na temat tej intrygującej historii. Dotarły do nas informacje, że potomkowie repatriantów z Rumunii mieszkają jeszcze na ulicach Powstańców i Damrota w Kędzierzynie. Jest ich garstka, ale posiadają pewną wiedzę w tym temacie, a nawet pamiątki w postaci archiwalnych zdjęć i filmów.

Do dziś w naszym mieście żyje mężczyzna, którego dziadek prawie 80 lat temu przyjechał transportem kolejowym do Kędzierzyna wraz ze swoją siostrą i rodzicami.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: vituTreść komentarza: o to to, pszenica w magazynach jest do wysuszenia.Data dodania komentarza: 5.12.2025, 20:10Źródło komentarza: Młodzieżowe debaty na temat Unii Europejskiej z udziałem uczniów II LOAutor komentarza: RafTreść komentarza: W skali od 1do 10 daje 1 za 5.12.2025,nagłośnienie zero, atrakcje zero, dobrze że kebab był otwarty można było coś zjeść przed 18Data dodania komentarza: 5.12.2025, 18:32Źródło komentarza: Tradycyjne rozświetlenie choinki na rynku w Koźlu nastąpi 5 grudniaAutor komentarza: KoźlaninTreść komentarza: Wmawiają młodym gniewnym durnoty tak jak głupiemu społeczeństwu tvp, tvn i inne ścieki. Może czas otworzyć oczy komu służą tak naprawdę sekty KałO&PiS ? I kto i jakie interesy na prawdę ma w U.E. ? Stosunek U.E do Polski ?Data dodania komentarza: 5.12.2025, 18:07Źródło komentarza: Młodzieżowe debaty na temat Unii Europejskiej z udziałem uczniów II LOAutor komentarza: KoźlaninTreść komentarza: A ty jesteś frajerem roku ! Zmanipulowali cię....Data dodania komentarza: 5.12.2025, 18:02Źródło komentarza: Jednostka Strzelecka 3064 w Kędzierzynie-Koźlu działa. Komenda Główna rozwiewa wątpliwościAutor komentarza: RafTreść komentarza: Ale żeby nie można było kupić przed 18 jakiegoś posiłku, bo wszystko od 18 to parodia ,choinka sztuczna, 1/10 tego co w OpoluData dodania komentarza: 5.12.2025, 17:59Źródło komentarza: Tradycyjne rozświetlenie choinki na rynku w Koźlu nastąpi 5 grudniaAutor komentarza: greegTreść komentarza: do uczciwej roboty by się wzięliData dodania komentarza: 5.12.2025, 15:59Źródło komentarza: Młodzieżowe debaty na temat Unii Europejskiej z udziałem uczniów II LO
Reklama
zachmurzenie duże

Temperatura: 5°C Miasto: Kędzierzyn-Koźle

Ciśnienie: 1015 hPa
Wiatr: 3 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama Moja Gazetka - strona główna