Poszkodowana kobieta (imię i nazwisko do wiadomości redakcji) świadczy usługi fotograficzne w Kędzierzynie-Koźlu i we Wrocławiu, gdzie obecnie mieszka. Sprzęt pożyczyła koledze z branży, którego poznała dwa lata temu podczas wspólnego zlecenia, 7 czerwca tego roku. Aparaty i obiektywy przekazała w obecności świadka. Zgodnie z ustaleniami sprzęt miał do niej wrócić następnego dnia. Tak się jednak nie stało. Chodzi o aparat Nikon d850, Nikon d800 i obiektywy: Nikkor 70-200 f2.8, Nikkor 105 f1.4 oraz Nikkor 24-70 f2.8. Wartość sprzętu to około 45 tys. zł.
- Potrzebował tych aparatów, by obsłużyć imprezę weselną. Wcześniej dwukrotnie pożyczałam mu sprzęt i oddawał w terminie. Tym razem stało się inaczej - opowiada pokrzywdzona, która wpadła w tarapaty, gdyż w tym czasie sama miała zlecenia. - Znalazłam się w trudnej sytuacji, jednak poradziłam sobie. Musiałam utrzymać jakość świadczonych usług, więc sama pożyczyłam aparat - opowiada.
Kobieta relacjonuje, że fotograf po dwóch dniach wymyślania najróżniejszych historii napisał oświadczenie, w którym zobowiązał się oddać pożyczone rzeczy w nieprzekraczalnym terminie do 13 czerwca. "W przypadku niezwrócenia zostałem pouczony, że sprawa zostanie skierowana na drogę postępowania sądowego, tj. przywłaszczenia cudzej własności" - czytamy w odręcznie napisanym oświadczeniu.
Jednak dalej zwodził właścicielkę aparatów obietnicami oddania sprzętu. Pisał do niej wiadomości, w których informował, że pojawi się w umówionym miejscu z pożyczonym sprzętem, ale nie przyjeżdżał.
- Na początku dzwonił i pisał codziennie, kajał się i przepraszał. Po bodajże czterech dniach powiedział, że tego sprzętu nie ma, że jacyś ludzie mu ukradli, którym wisiał pieniądze, ale że odkupi. Wysyłał mi wiadomości z rzekomym sklepem internetowym ze Szczecina, w którym zamówił dla mnie aparaty. Dzwoniłam pod podany numer i jakaś osoba mówiła mi, że pracuje w tym sklepie i nadała już paczkę z całym sprzętem na jego adres. Po czym jak zadzwoniłam bezpośrednio do sklepu, to nikt taki tam nie pracował. Później kłamał, że odkupi nowy sprzęt, ale jak powiedziałam, że chcę swoje aparaty, to zapewnił, że odda tym ludziom pieniądze i odzyska mój sprzęt - opowiada kobieta.
14 czerwca sprawę zgłosiła na policji. Dodatkowo narzeczony poszkodowanej, który mieszka w Kędzierzynie-Koźlu, do pomocy zaangażował obsługę prawną, która na początku lipca złożyła pozew w Sądzie Rejonowym w Miliczu. 17 czerwca mężczyzna otrzymał ostateczne przedsądowe wezwanie do wydania rzeczy lub zapłaty, jednak i to pismo nie wywołało żadnej reakcji z jego strony.
Poszkodowana w międzyczasie skontaktowała się z byłą narzeczoną kombinatora. - Powiedziała mi, że jej sprzęt fotograficzny też zabrał i sprzedał w lombardzie - opowiada fotograficzka. W końcu razem z narzeczonym wybrali się do jego miejsca zamieszkania.
- Błagał, żebym nie przyjeżdżała. Mówił, że nie ma go w domu, że mieszka z rodzicami i nie chce ich w to mieszać. Czekał na początku ulicy w aucie. Najpierw tłumaczył, że sprzęt mu ukradziono z domu, potem, że z samochodu. Mówił, że rodzice nic nie wiedzą i nie chce ich narażać na zawał serca. Opowiadał, że ma długi i zaczął pokazywać esemesy, które otrzymuje od rzekomych osób, którym ma oddać pieniądze. Były to wiadomości, że zabiją jego żonę i dziecko - relacjonuje fotograficzka. Na miejsce wezwała policję.
- Byliśmy bezradni, a ja się bałam, czy czegoś nie zrobi. Mieliśmy nadzieję, że policja coś wskóra, a oni powiedzieli mu, że może nas pozwać o nękanie i nachodzenie. I on zaczął nam później grozić, że to zrobi. Wcześniej zapraszał na kawę i ciągle pisał, że jestem mile widziana, do momentu kiedy przyjechałam - przyznaje kobieta. - Po tej akcji coraz rzadziej odbierał telefony, a teraz wcale nie odbiera i nie odpisuje na wiadomości - dodaje.
Mają żal do policji. W ich ocenie niewiele zrobiła, by mogli odzyskać sprzęt.
- Podałam funkcjonariuszom adres, gdzie aparaty i obiektywy mogą być przechowywane, ich numery seryjne. Oczekiwałam, że się zainteresują, zaczną szukać w lombardach, przeszukają jego mieszkanie, że zrobią coś, mając tyle danych. Na początku mówili, że ktoś z dochodzeniówki się do mnie odezwie, ale nie było żadnego kontaktu, więc sama się kontaktowałam. Dowiedziałam się, kto prowadzi moją sprawę. 1 lipca umówiłam się na przesłuchanie, a dzień później osoba prowadząca sprawę poszła na trzytygodniowy urlop - opowiada załamana kobieta.
- Informuję, że w Komisariacie Policji Wrocław Psie Pole 14 czerwca br. zostało złożone zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa z art. 284 par. 2 Kodeksu karnego (przywłaszczenie sprzętu fotograficznego) na szkodę zawiadamiającej. Wyżej wymieniona wskazała osobę, która miała dopuścić się tego czynu. Pragnę poinformować, że czynności w tej sprawie są realizowane, przesłuchany został m.in. mężczyzna, o którym wspomniała zawiadamiająca. Policjanci prowadzą też działania operacyjne mające na celu odzyskanie utraconego mienia przez pokrzywdzoną. Jednakże z uwagi na ich niejawny charakter nie mogę poinformować o szczegółach. Z uwagi na ograniczenia wynikające z Ustawy o dostępie do informacji publicznej nie mogę przekazać wiedzy na temat toczących się postępowań wobec osoby wymienionej z imienia i nazwiska. Sprawa jest w toku. Zaplanowane są kolejne czynności procesowe - przekazał nam podkom. Wojciech Jabłoński z zespołu komunikacji społecznej Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu.
Poszkodowana kobieta i jej narzeczony rozmawiali z osobami, które znają mężczyznę. Twierdzą, że ów incydent nie jest odosobniony, a policja prowadzi wobec niego inne postępowania. Figuruje on też jako dłużnik na kilku stronach internetowych. Skontaktowaliśmy się z nim 5 sierpnia. Nie zgodził się na rozmowę telefoniczną, ale poprosił o przesłanie pytań drogą e-mailową. Obiecał odpowiedzieć na nie jeszcze tego samego dnia, ale nie zrobił tego również w kolejnych dniach.

















Napisz komentarz
Komentarze