piątek, 5 grudnia 2025 06:39
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Sztangista. Życie do udźwignięcia. Historia Grzegorza Kleszcza

Poznajcie człowieka, którego Bóg obdarzył niezwykłym talentem do dźwigania ciężarów. Sportowca, który rozbłysnął niczym gwiazda, ale upadł jak meteoryt. Były sztangista, reprezentant Polski i trzykrotny olimpijczyk, Grzegorz Kleszcz w swojej książce mierzy się z bolesną przeszłością. Wstęp do niej napisał Grzegorz Łabaj, redaktor naczelny "Nowej Gazety Lokalnej" i portalu Lokalna24.pl.
Sztangista. Życie do udźwignięcia. Historia Grzegorza Kleszcza
Grzegorz Kleszcz z książką "Sztangista"

Autor: Dominika Woźniak

Podnoszenie ciężarów to jedna z najstarszych dyscyplin sportowych. Kult siły można znaleźć we wszystkich starożytnych kulturach. Już tysiące lat temu ludzie obdarzeni ponadnaturalnymi zdolnościami do podnoszenia dużych ciężarów byli bożyszczami tłumów i zdobywali uznanie ówczesnych władców. Początki tej dyscypliny wiążą się z Chinami, gdzie najstarsze ślady jej uprawiania sięgają 3600 lat przed narodzeniem Chrystusa. W starożytnej Grecji, kolebce olimpizmu, podnoszenia ciężarów nie znajdziemy wśród ówczesnych konkurencji. Był to jednak element treningu, szczególnie dla zapaśników. To w Grecji znaleziono głaz o wadze 143,5 kg, na którym odczytano napis: „Bybon ująwszy mnie jedną ręką, przerzucił przez głowę”. Kamień jest obrobiony w taki sposób, aby można go łatwo chwycić, i przetrwał do dziś. W czasach rzymskich legioniści dźwigali ciężary, aby nabrać tężyzny fizycznej, a różni siłacze zabawiali publikę przed walkami gladiatorów i występowali na arenach cyrkowych. I tak było przez kolejne stulecia.

Dopiero pod koniec XIX wieku zaczęto organizować pierwsze zawody w podnoszeniu ciężarów. W 1920 roku powstała pierwsza międzynarodowa federacja. Polscy sztangiści w okresie międzywojennym zadebiutowali na arenach europejskich, ale w igrzyskach olimpijskich wystąpili dopiero w Helsinkach w 1952 roku. Cztery lata później w Melbourne pierwszy medal dla biało-czerwonych zdobył Marian Zieliński. Kolejne dekady to znakomita passa polskich ciężarów i wiele sukcesów w mistrzostwach Europy i świata, a także w igrzyskach olimpijskich. Do tej pory nasi sztangiści wywalczyli 34 medale na najważniejszej imprezie sportowej. Więcej w historii startów Polaków zdobyli tylko lekkoatleci i bokserzy.

Grzegorz Kleszcz na pomoście. Na sztandze ciężar 230 kilogramów

Trzykrotnie na igrzyskach olimpijskich (Sydney 2000, Ateny 2004, Pekin 2008) wystąpił Grzegorz Kleszcz, który jest bohaterem książki „Sztangista”. Wstęp do niej napisał Grzegorz Łabaj, redaktor naczelny "Nowej Gazety Lokalnej" i portalu Lokalna24.pl.

Grzegorz Kleszcz (ur. 1977) pochodzi z Oławy, lecz to na Opolszczyźnie rozwinęła się jego sportowa kariera. W stolicy województwa ukończył studia na Politechnice Opolskiej. Przez wiele lat reprezentował Klub Sportowy Budowlani, a później OKS-u Otwock. Wielokrotny reprezentant Polski, medalista i rekordzista kraju. Do tego akademicki mistrz świata i medalista mistrzostw Europy. Po ciężkiej kontuzji i zakończeniu kariery sportowej popadł w głęboką depresję. Ból życia próbował tłumić używkami. W końcu odnalazł siłę, która pomogła mu się podnieść. Teraz postanowił podzielić się swoją historią.

- O opisaniu swoich przeżyć myślałem od kilku lat. W końcu zdecydowałem, że muszę to zrobić - mówi Grzegorz Kleszcz. - Zacząłem dźwigać ciężary jako młody chłopak. Miałem talent, bo pierwsze sukcesy przyszły szybko. Jako nastolatek trafiłem do klubu w Opolu, gdzie rozpoczęła się moja profesjonalna kariera, trwająca kilkanaście lat. Życie sportowca to pasmo wzlotów i upadków. Przeżyłem naprawdę wiele. Nieraz zastanawiam się, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę.

„Sztangista” to opowieść o jednym z czołowych polskich zawodników w podnoszeniu ciężarów przełomu XX i XXI wieku. To historia lat spędzonych w światowej czołówce, zdobytych medali i pucharów, sukcesów i porażek, podróży po świecie, spotkań z niezwykłymi ludźmi, świateł wielkich aren, relacji telewizyjnych, medialnego zainteresowania i uwielbienia kibiców. Ale jest też druga strona medalu – ta rzadziej pokazywana, mniej znana miłośnikom sportu. To długie dni spędzone w salach treningowych, tysiące ton przerzuconych ciężarów, litry wylanego potu, wyrzeczenia, ból i łzy. To również wyniszczanie ciała i psychiki w imię sukcesu, który bywa nieosiągalny. A gdy przychodzą złość, zniechęcenie, samotność, poczucie bezsilności czy załamanie – można stoczyć się na samo dno.

- Grzegorz miał wewnętrzną potrzebę opowiedzenia swojej historii i wreszcie zrealizował ten plan. Niewielu z nas miałoby odwagę dzielić się z szerokim gronem odbiorców tak trudnymi, często bardzo osobistymi momentami życia. A ich nie brakuje - mówi Grzegorz Łabaj, jeden z redaktorów książki. - To poruszająca opowieść o sportowcu, ale nie tylko dla fanów sportu. Poznajcie człowieka, którego Bóg obdarzył talentem do dźwigania ciężarów. Człowieka, który rozbłysnął jak gwiazda, ale upadł jak meteoryt. Człowieka, który przez lata walczył o powrót na sportowy szczyt, ale to już mu się nie udało.

„Sztangista” bezlitośnie odsłania kulisy zawodowego sportu na najwyższym poziomie. Opowiada o brutalnej rzeczywistości Polski i tzw. „bloku wschodniego” lat 90. i początku XXI wieku – świecie przemytu, narkotyków, dopingu i przemocy fizycznej. Pokazuje mordercze treningi, które rujnowały zdrowie, nierówną walkę zawodników z „zabetonowanym” związkiem sportowym i próby obalenia tego systemu. To fascynujące tło historii głównego bohatera.

Dziś Grzegorz Kleszcz dzieli się swoim bogatym doświadczeniem i w poruszający sposób opowiada o swojej walce, niełatwej drodze życia i wewnętrznej przemianie – po to, by dać innym nadzieję na udźwignięcie każdego osobistego ciężaru! Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa RTCK i można ją kupić wysyłkowo.

Okładka książki "Sztangista". Wydawnictwa RTCK

Fragment książki „Sztangista”

Jeżeli porównać sposoby przygotowań do dużych imprez naszej ekipy i drużyn z innych krajów, jak choćby: Rosja, Bułgaria czy Chiny, to dzieliła nas przepaść. Miałem zaszczyt trzykrotnie reprezentować Polskę na igrzyskach olimpijskich: w Sydney 2000, Atenach 2004 i Pekinie 2008. Przeżyłem setki dni przygotowań i przerzuciłem tysiące ton żelastwa. Dzięki swoim genetycznym predyspozycjom, talentowi oraz pracowitości i pasji do sportu osiągałem świetne rezultaty. Byłem pierwszym osiemnastolatkiem w historii polskiej sztangi, który podrzucił 200 kg. Jako jeden z nielicznych zawodników podrzuciłem ciężar 240 kg na zawodach w Spale podczas sprawdzianu kadry narodowej.

Dzięki temu właśnie mogłem startować na wielu imprezach zagranicznych, wcześniej wygrywając z konkurencją w kraju. Bardzo lubiłem turnieje międzynarodowe, które odbywały się w ciekawych miejscach, i można było zarobić tam dodatkowe pieniądze oraz spędzić czas z najlepszymi zawodnikami na świecie. Zazwyczaj organizatorzy takich turniejów wysyłali zaproszenia do wybranych ciężarowców, więc nie mógł tam przyjechać każdy, kto chciał.

Na jeden z takich właśnie turniejów, dla zawodników kategorii superciężkiej, zostałem zaproszony wczesną wiosną 2003 roku do Forde na północy Norwegii. Położenie geograficzne blisko bieguna północnego i pora roku sprawiły, że w nocy było tam jasno jak w dzień. Trafiłem tam po długiej i męczącej podróży oraz spędzeniu ośmiu godzin w poczekalni lotniska w Oslo. Organizatorzy przygotowali wiele atrakcji dla startujących, takich jak rzut toporem do tarczy, strzelanie z łuku, spływ pontonami po rwącej rzece i zawody w przeciąganiu liny.

Dobrze zapamiętałem to ostatnie, gdyż z jednej strony za linę chwycili: mistrz olimpijski z Rosji, 190-kilogramowy Andrei Chemerkin, mistrz olimpijski z Iranu 170-kilogramowy Hossein Rezazadech, 140-kilogramowy Tibor Stark z Węgier, 170-kilogramowy Stian Grimseth z Norwegii i zaledwie 130-kilogramowy Grzegorz Kleszcz z Polski. Zaś po drugiej stronie liny mieszkańcy Forde. Sztangiści na szczycie niewielkiej pochyłości rynku, a mieszkańcy na spadku. Oczywiście oni wygrali, ku wielkiej uciesze tłumu, z tym że Hossein, który pierwszy trzymał linę, tylko udawał, że ją ciągnie.

Tego samego dnia jechaliśmy autokarem krętą górską drogą między fiordami. Jadący z naprzeciwka kierowca osobowego volvo, chcąc zrobić miejsce autobusowi, zjechał na pobocze i zakopał się w mokrym gruncie. Nie miał szans sam wyjechać, bo koła kręciły się w miejscu, co groziło zsunięciem się auta ze skarpy. Zatrzymaliśmy się, by pomóc. Andrei, Stian, Hossein i Tibor, ubrani w dresy reprezentacyjne swoich państw, chwycili samochód za podwozie i ostrożnie podnieśli, żeby nie pochlapać sobie ubrań. Przestawili auto na asfalt tak lekko, jakby zbudowane było z tektury. Właściciel volvo z otwartymi ustami długo patrzył za odjeżdżającym autokarem, zastanawiając się pewnie nad tym, co się przed chwilą wydarzyło".


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LulekTreść komentarza: Kiedys miasto banków teraz klinik . Jakas miazgaData dodania komentarza: 4.12.2025, 19:25Źródło komentarza: Teren po dawnej „Kaskadzie” zamienia się w wielki plac budowyAutor komentarza: JasnowidzTreść komentarza: Słuszna i uzasadniona decyzja. Może dzięki tym urządzeniom znikną czarne pasy na jezdni - ślady gwałtownego hamowania tuż przed przejściem dla pieszych przy ul. Dunikowskiego. O zgrozo - większość śladów należy do ciężarówek. Czy rozsądek w głowach " mistrzów kierowcy " weźmie górę...?Data dodania komentarza: 4.12.2025, 17:11Źródło komentarza: Uśmiech za przepisową jazdę. Trzy nowe mierniki prędkości w mieścieAutor komentarza: Ob. SerwatorTreść komentarza: Jedna z klinik stomatologicznych. Normalnie trudno się domyślić jaka.Data dodania komentarza: 4.12.2025, 16:33Źródło komentarza: Teren po dawnej „Kaskadzie” zamienia się w wielki plac budowyAutor komentarza: dobrodziejTreść komentarza: Piszecie o Świętym Mikołaju, a na zdjęciu Hałabała...Data dodania komentarza: 4.12.2025, 14:59Źródło komentarza: Napisz list do św. Mikołaja. Zapraszamy do udziału w naszej corocznej akcjiAutor komentarza: KoźlaninTreść komentarza: Co znów szukają do przeszkolenia mięsa armatniego by z czasem zostali wysłani i ginęli za banderland ?Data dodania komentarza: 4.12.2025, 14:51Źródło komentarza: Jednostka Strzelecka 3064 w Kędzierzynie-Koźlu działa. Komenda Główna rozwiewa wątpliwościAutor komentarza: 66979Treść komentarza: a czemu do Gliwic są tylko 4 pociągi w ciągu doby, a do breslau 20 ?Data dodania komentarza: 4.12.2025, 14:04Źródło komentarza: Zmianie ulegną godziny przyjazdów i odjazdów pociągu
Reklama
umiarkowane opady deszczu

Temperatura: 4°C Miasto: Kędzierzyn-Koźle

Ciśnienie: 1010 hPa
Wiatr: 7 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama Moja Gazetka - strona główna