Podnoszenie ciężarów to jedna z najstarszych dyscyplin sportowych. Kult siły można znaleźć we wszystkich starożytnych kulturach. Już tysiące lat temu ludzie obdarzeni ponadnaturalnymi zdolnościami do podnoszenia dużych ciężarów byli bożyszczami tłumów i zdobywali uznanie ówczesnych władców. Początki tej dyscypliny wiążą się z Chinami, gdzie najstarsze ślady jej uprawiania sięgają 3600 lat przed narodzeniem Chrystusa. W starożytnej Grecji, kolebce olimpizmu, podnoszenia ciężarów nie znajdziemy wśród ówczesnych konkurencji. Był to jednak element treningu, szczególnie dla zapaśników. To w Grecji znaleziono głaz o wadze 143,5 kg, na którym odczytano napis: „Bybon ująwszy mnie jedną ręką, przerzucił przez głowę”. Kamień jest obrobiony w taki sposób, aby można go łatwo chwycić, i przetrwał do dziś. W czasach rzymskich legioniści dźwigali ciężary, aby nabrać tężyzny fizycznej, a różni siłacze zabawiali publikę przed walkami gladiatorów i występowali na arenach cyrkowych. I tak było przez kolejne stulecia.
Dopiero pod koniec XIX wieku zaczęto organizować pierwsze zawody w podnoszeniu ciężarów. W 1920 roku powstała pierwsza międzynarodowa federacja. Polscy sztangiści w okresie międzywojennym zadebiutowali na arenach europejskich, ale w igrzyskach olimpijskich wystąpili dopiero w Helsinkach w 1952 roku. Cztery lata później w Melbourne pierwszy medal dla biało-czerwonych zdobył Marian Zieliński. Kolejne dekady to znakomita passa polskich ciężarów i wiele sukcesów w mistrzostwach Europy i świata, a także w igrzyskach olimpijskich. Do tej pory nasi sztangiści wywalczyli 34 medale na najważniejszej imprezie sportowej. Więcej w historii startów Polaków zdobyli tylko lekkoatleci i bokserzy.
.jpg)
Trzykrotnie na igrzyskach olimpijskich (Sydney 2000, Ateny 2004, Pekin 2008) wystąpił Grzegorz Kleszcz, który jest bohaterem książki „Sztangista”. Wstęp do niej napisał Grzegorz Łabaj, redaktor naczelny "Nowej Gazety Lokalnej" i portalu Lokalna24.pl.
Grzegorz Kleszcz (ur. 1977) pochodzi z Oławy, lecz to na Opolszczyźnie rozwinęła się jego sportowa kariera. W stolicy województwa ukończył studia na Politechnice Opolskiej. Przez wiele lat reprezentował Klub Sportowy Budowlani, a później OKS-u Otwock. Wielokrotny reprezentant Polski, medalista i rekordzista kraju. Do tego akademicki mistrz świata i medalista mistrzostw Europy. Po ciężkiej kontuzji i zakończeniu kariery sportowej popadł w głęboką depresję. Ból życia próbował tłumić używkami. W końcu odnalazł siłę, która pomogła mu się podnieść. Teraz postanowił podzielić się swoją historią.
- O opisaniu swoich przeżyć myślałem od kilku lat. W końcu zdecydowałem, że muszę to zrobić - mówi Grzegorz Kleszcz. - Zacząłem dźwigać ciężary jako młody chłopak. Miałem talent, bo pierwsze sukcesy przyszły szybko. Jako nastolatek trafiłem do klubu w Opolu, gdzie rozpoczęła się moja profesjonalna kariera, trwająca kilkanaście lat. Życie sportowca to pasmo wzlotów i upadków. Przeżyłem naprawdę wiele. Nieraz zastanawiam się, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę.
„Sztangista” to opowieść o jednym z czołowych polskich zawodników w podnoszeniu ciężarów przełomu XX i XXI wieku. To historia lat spędzonych w światowej czołówce, zdobytych medali i pucharów, sukcesów i porażek, podróży po świecie, spotkań z niezwykłymi ludźmi, świateł wielkich aren, relacji telewizyjnych, medialnego zainteresowania i uwielbienia kibiców. Ale jest też druga strona medalu – ta rzadziej pokazywana, mniej znana miłośnikom sportu. To długie dni spędzone w salach treningowych, tysiące ton przerzuconych ciężarów, litry wylanego potu, wyrzeczenia, ból i łzy. To również wyniszczanie ciała i psychiki w imię sukcesu, który bywa nieosiągalny. A gdy przychodzą złość, zniechęcenie, samotność, poczucie bezsilności czy załamanie – można stoczyć się na samo dno.
- Grzegorz miał wewnętrzną potrzebę opowiedzenia swojej historii i wreszcie zrealizował ten plan. Niewielu z nas miałoby odwagę dzielić się z szerokim gronem odbiorców tak trudnymi, często bardzo osobistymi momentami życia. A ich nie brakuje - mówi Grzegorz Łabaj, jeden z redaktorów książki. - To poruszająca opowieść o sportowcu, ale nie tylko dla fanów sportu. Poznajcie człowieka, którego Bóg obdarzył talentem do dźwigania ciężarów. Człowieka, który rozbłysnął jak gwiazda, ale upadł jak meteoryt. Człowieka, który przez lata walczył o powrót na sportowy szczyt, ale to już mu się nie udało.
„Sztangista” bezlitośnie odsłania kulisy zawodowego sportu na najwyższym poziomie. Opowiada o brutalnej rzeczywistości Polski i tzw. „bloku wschodniego” lat 90. i początku XXI wieku – świecie przemytu, narkotyków, dopingu i przemocy fizycznej. Pokazuje mordercze treningi, które rujnowały zdrowie, nierówną walkę zawodników z „zabetonowanym” związkiem sportowym i próby obalenia tego systemu. To fascynujące tło historii głównego bohatera.
Dziś Grzegorz Kleszcz dzieli się swoim bogatym doświadczeniem i w poruszający sposób opowiada o swojej walce, niełatwej drodze życia i wewnętrznej przemianie – po to, by dać innym nadzieję na udźwignięcie każdego osobistego ciężaru! Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa RTCK i można ją kupić wysyłkowo.
.jpg)
Fragment książki „Sztangista”
Jeżeli porównać sposoby przygotowań do dużych imprez naszej ekipy i drużyn z innych krajów, jak choćby: Rosja, Bułgaria czy Chiny, to dzieliła nas przepaść. Miałem zaszczyt trzykrotnie reprezentować Polskę na igrzyskach olimpijskich: w Sydney 2000, Atenach 2004 i Pekinie 2008. Przeżyłem setki dni przygotowań i przerzuciłem tysiące ton żelastwa. Dzięki swoim genetycznym predyspozycjom, talentowi oraz pracowitości i pasji do sportu osiągałem świetne rezultaty. Byłem pierwszym osiemnastolatkiem w historii polskiej sztangi, który podrzucił 200 kg. Jako jeden z nielicznych zawodników podrzuciłem ciężar 240 kg na zawodach w Spale podczas sprawdzianu kadry narodowej.
Dzięki temu właśnie mogłem startować na wielu imprezach zagranicznych, wcześniej wygrywając z konkurencją w kraju. Bardzo lubiłem turnieje międzynarodowe, które odbywały się w ciekawych miejscach, i można było zarobić tam dodatkowe pieniądze oraz spędzić czas z najlepszymi zawodnikami na świecie. Zazwyczaj organizatorzy takich turniejów wysyłali zaproszenia do wybranych ciężarowców, więc nie mógł tam przyjechać każdy, kto chciał.
Na jeden z takich właśnie turniejów, dla zawodników kategorii superciężkiej, zostałem zaproszony wczesną wiosną 2003 roku do Forde na północy Norwegii. Położenie geograficzne blisko bieguna północnego i pora roku sprawiły, że w nocy było tam jasno jak w dzień. Trafiłem tam po długiej i męczącej podróży oraz spędzeniu ośmiu godzin w poczekalni lotniska w Oslo. Organizatorzy przygotowali wiele atrakcji dla startujących, takich jak rzut toporem do tarczy, strzelanie z łuku, spływ pontonami po rwącej rzece i zawody w przeciąganiu liny.
Dobrze zapamiętałem to ostatnie, gdyż z jednej strony za linę chwycili: mistrz olimpijski z Rosji, 190-kilogramowy Andrei Chemerkin, mistrz olimpijski z Iranu 170-kilogramowy Hossein Rezazadech, 140-kilogramowy Tibor Stark z Węgier, 170-kilogramowy Stian Grimseth z Norwegii i zaledwie 130-kilogramowy Grzegorz Kleszcz z Polski. Zaś po drugiej stronie liny mieszkańcy Forde. Sztangiści na szczycie niewielkiej pochyłości rynku, a mieszkańcy na spadku. Oczywiście oni wygrali, ku wielkiej uciesze tłumu, z tym że Hossein, który pierwszy trzymał linę, tylko udawał, że ją ciągnie.
Tego samego dnia jechaliśmy autokarem krętą górską drogą między fiordami. Jadący z naprzeciwka kierowca osobowego volvo, chcąc zrobić miejsce autobusowi, zjechał na pobocze i zakopał się w mokrym gruncie. Nie miał szans sam wyjechać, bo koła kręciły się w miejscu, co groziło zsunięciem się auta ze skarpy. Zatrzymaliśmy się, by pomóc. Andrei, Stian, Hossein i Tibor, ubrani w dresy reprezentacyjne swoich państw, chwycili samochód za podwozie i ostrożnie podnieśli, żeby nie pochlapać sobie ubrań. Przestawili auto na asfalt tak lekko, jakby zbudowane było z tektury. Właściciel volvo z otwartymi ustami długo patrzył za odjeżdżającym autokarem, zastanawiając się pewnie nad tym, co się przed chwilą wydarzyło".


















Napisz komentarz
Komentarze