Dzieje reemigracji górników polskich po II wojnie światowej związane są głównie z ich powrotami z Francji, Belgii oraz niemieckiej Westfalii. Mniej natomiast wiadomo o powrotach z emigracji polskich górników z Rumunii. W latach 1946–1948 władze polskie podejmowały działania mające na celu zachęcenie do reemigracji polskich górników z rodzinami z Lupeni w rumuńskim Siedmiogrodzie, potomków XIX-wiecznych emigrantów ekonomicznych z Galicji. Działania te były prowadzone głównie przez Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego w Katowicach, podlegający Ministerstwu Przemysłu. Po żmudnych negocjacjach z władzami rumuńskimi ponad 600 osób przybyło do Polski z Lupeni i osiedliło się w Kędzierzynie. Tę mało znaną historię opisuje w Śląskim Kwartalniku Historycznym "Sobótka" pracownik naukowy Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach Krzysztof Nowak.

Archiwum prywatne Jana Zimowskiego
Polska ich domem
Wciąż niewiele wiemy o powrotach z emigracji z Rumunii górników polskich, którzy wraz z uchodźcami wojennymi, zarobkową emigracją międzywojenną, Polakami z południowej Bukowiny i uchodźcami z północnej Bukowiny lub Besarabii stanowili trzon powojennej repatriacji i reemigracji z tego kraju. Po wojnie nasi rodacy dotarli do Polski m.in. z Bukowiny sowieckiej. Ta grupa osiedliła się głównie w województwie lubuskim (pow. Żary, Żagań, Nowa Sól), w województwie dolnośląskim (pow. Lwówek Śląski, Polkowice, Lubań) oraz w województwie wielkopolskim (miasto Jastrowie). Natomiast reemigranci z Bukowiny rumuńskiej osiedlili się w województwie lubuskim (pow. Żary, Krosno Odrzańskie), a także w województwie dolnośląskim (pow. Dzierżoniów, Polkowice, Lwówek). Ci, którzy dotarli do Polski z Lupeni, przyjechali do Kędzierzyna, a według nowych informacji część z nich przeniosła się na zachód i wybrała za miejsce do życia Słupiec (część miasta Nowa Ruda w powiecie kłodzkim).
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w poniższym artykule.
Wspomniany wcześniej Krzysztof Nowak spotkał się 12 czerwca br. z czytelnikami filii nr 5 Miejskiej Biblioteki Publicznej przy ul. Damrota 32 w Kędzierzynie-Koźlu. Z pewnością nie przypuszczał, że na spotkaniu tym pojawi się pokaźne grono potomków repatriantów z Rumunii, którzy mieszkają do dziś m.in. na ulicach Powstańców i Damrota w Kędzierzynie. Nie tylko bardzo dużo wiedzą na ten temat, a mają też liczne pamiątki w postaci archiwalnych zdjęć i dokumentów. Było to więc wyjątkowe, sentymentalne, pełne niezwykłych wspomnień i emocji spotkanie.

ANKO
Krzysztof Nowak nie krył zaskoczenia, że tyle osób związanych z emigracją sprzed prawie 80 lat żyje jeszcze w Kędzierzynie-Koźlu. Dziękował MBP za zorganizowanie tego spotkania. Dla niego owa wzruszająca historia zatoczyła koło i w ten symboliczny sposób dobiegła końca.
- Od źródeł tych moich zainteresowań doszedłem do ujścia. Podobnie jak przy tematach z Polakami na Bukowinie, udało mi się zlokalizować tych przesiedleńców i zakończyć fascynującą podróż przez zawiłe meandry ich historii. Te warunki socjalne, jakie im tum w Kędzierzynie, zapewniono, były naprawdę bardzo dobre. Natomiast kwestii chociażby transferów finansowych z Rumunii nie udało się tak do końca rozwiązać. Polaków nie chciano wypuszczać również z byłej Jugosławii, bo byli dobrymi rolnikami i co ciekawe, Polska musiała za nich płacić węglem - wyjaśnił Krzysztof Nowak.

Cały wykład Krzysztofa Nowaka zamieścił kanał historyczny Bunker King
Historia z pierwszej ręki
Do naszego miasta dotarły po II wojnie światowej dwa transporty górników i ich rodzin z Rumunii. Pierwszy z nich przybył do Kędzierzyna 24 sierpnia 1946 r., a drugi w lutym 1948 r. Władysław Petruc ma obecnie 90 lat. Przyjechał do Kędzierzyna drugim transportem w lutym 1948 r. jako 12-latek.
- Do Polski wyjechaliśmy z Lupeni i po drodze nie obyło się bez przygód. W innym rumuńskim mieście, Aradzie, przez trzy dni czekaliśmy na pozostałe grupy Polaków z Bukowiny i Mołdawii, które nie dotarły na czas. Całe szczęście, że panująca tam pogoda była dosyć znośna jak tę porę roku. Granicę przekroczyliśmy w Międzylesiu. Polska przywitała nas zimową aurą. Było minus 25 st. C. W Kędzierzynie momentalnie zapewniono nam bardzo dobre warunki lokalowe. Na końcu ulicy Kościuszki w nowym, dużym budynku otrzymaliśmy trzy pokoje z kuchnią na I piętrze, bo nasza rodzina była nieco większa. Warunki idealne, pełny komfort - opowiada Władysław Petruc.
Pamięta, mimo upływu lat, dawną Rumunię i swoje rodzinne strony. Sporo przeżył jako dziecko. Dwa lata uczęszczał do rumuńskiej szkoły podstawowej, natomiast edukacja w trzeciej i czwartej klasie odbywała się w języku węgierskim. Po przyjeździe do Kędzierzyna pan Władysław nie znał słowa po polsku. Dotarł tu z mamą, siostrami oraz szwagrem Polakiem.
- Ale jakoś się to wszystko stopniowo poukładało. Po roku pobytu w Kędzierzynie przeprowadziliśmy się do Nowej Rudy. Później znów wróciliśmy do Kędzierzyna. W Polsce ukończyłem szkołę, potem poszedłem do wojska, ożeniłem się. Doczekałem się czworga wnucząt i dwóch prawnuków. Całe życie zawodowe związałem z Zakładami Azotowymi Kędzierzyn. No i tak mi przeleciało te kilkadziesiąt lat w Polsce - mówi ze wzruszeniem w głosie Władysław Petruc.
Nasz rozmówca do dziś biegle włada językiem węgierskim, co - ku zdumieniu paru osób - udowodnił podczas czerwcowego spotkania.

Archiwum prywatne Jana Zimowskiego
To była niespodzianka
Córka pana Władysława – Iwona Pawlus - opowiada o wyjątkowej niespodziance, jaką sprawili seniorowi jego wnukowie, zabierając dziadka dwa lata temu na wycieczkę do Lupeni.
- Bardzo to przeżyliśmy, bo mój tato odwiedził Lupeni pierwszy raz od przyjazdu do Polski. Mam jeszcze siostrę, która też ma dzieci. Była to zatem taka niespodzianka dla dziadka od czterech wnuków, a naszych synów - wyjaśnia Iwona Pawlus. - Tato wielu miejsc tam nie poznał. Myśmy w Rumunii byli krótko, bo zaledwie dwa dni. To trochę mało, żeby zobaczyć zarówno Lupeni, jak i pobliskie Petroszany. Pojechaliśmy tam całą rodziną z wielkim zainteresowaniem, tym bardziej że szczególnie teraz tato bardzo często powraca do tych wspomnień sprzed lat.
Pani Iwona przypomina, że ojciec nie należał do rumuńskiej Polonii, gdyż jego mama była Węgierką, a tato Rumunem. Z kolei siostra taty wyszła za mąż za Polaka.
- Gdy w 1948 roku węgierska rodzina ojca przyjechała do Kędzierzyna, to nie znała ani słowa po polsku. Początki nie były łatwe, szczególnie dla 12-letniego chłopca, który nieraz popłakiwał – zauważa.
Obie córki pana Władysława od urodzenia mieszkają w Kędzierzynie-Koźlu. Tu się wychowały, podjęły pracę w oświacie. Podczas rozmowy Iwona Pawlus pokazuje jedno ze zdjęć sprzed dwóch lat. Przedstawia ono wnętrze hotelu w miejscowości Petroszany, w której jej tato przyszedł na świat i mieszkał dwa lata. Potem przeprowadził się z rodziną do Lupeni. Na zdjęciu jest rodzina pani Iwony z ojcem Władysławem, a także hotelowy personel, który bardzo ciepło przyjął swojego byłego mieszkańca i jego bliskich z kraju nad Wisłą.
- Przywitali nas z honorami i szampanem. To było bardzo miłe. Wnukowie zadzwonili tam wcześniej i poinformowali, że do hotelu przyjedzie ich dziadek, który kiedyś mieszkał w tej miejscowości i wraca tam po raz pierwszy od czasu, gdy wyjechał wraz z rodziną do Polski w 1948 roku. Chcielibyśmy jeszcze kiedyś odwiedzić tamte zakątki Rumunii, ale tato skończył już 90 lat, więc nie będzie to łatwe - kończy Iwona Pawlus.

Archwium prywatne Iwony Pawlus
Dumne z korzeni
Losy rodzin, które dotarły tu z Rumunii, nadają się na filmowe scenariusze. Trudno to wszystko ogarnąć podczas kilkuminutowej rozmowy.
- Chronologicznie jesteśmy tym drugim pokoleniem, które żyje w Polsce - mówią trzy sympatyczne panie. To Wioletta Gadzińska z domu Wenczel, a także Krystyna Grudzień oraz Barbara Juchniewicz (obie z domu Sowiżdrzał), dziś mieszkanki Kędzierzyna-Koźla.
Wszystkie trzy urodziły się nad Wisłą, a najmłodsze lata spędziły w Nowej Rudzie. Czasami w przedziwnych okolicznościach los związał je na stałe z Kędzierzynem. Ich bliscy często opowiadali o transporcie kolejowym z Lupeni do Polski.
- Najpierw przyjechali do Kędzierzyna, mieszkali tu ponad rok. Jednak z uwagi na uciążliwy dojazd do pracy z Kędzierzyna do kopalni „Bobrek” w Bytomiu przenieśli się do Nowej Rudy, gdzie Kopalnia Węgla Kamiennego „Słupiec” była praktycznie pod nosem - tłumaczy Barbara Juchniewicz.
Wyjątkowo zawiła okazała się historia opowiedziana przez Krystynę Grudzień.
- Mama była rodowitą Węgierką, a tato Polakiem. Moja rodzina przyjechała do Kędzierzyna tym pierwszym transportem. Starszy brat Michał urodził się jeszcze w Lupeni, natomiast mama przyjechała do Kędzierzyna, będąc w ciąży, zatem moja starsza siostra urodziła się już tutaj. Mieszkali w Kędzierzynie ponad rok, stąd wyjechali do Nowej Rudy - wyjaśnia pani Krystyna. - Ja i mój młodszy brat urodziliśmy się w Nowej Rudzie, następnie wyemigrowaliśmy całą rodziną do Lupeni, gdzie mieszkaliśmy od 1956 do 1958 roku i ponownie wróciliśmy do Kędzierzyna - wspomina pani Krystyna.
Wioletta Gadzińska również opowiada o swoich korzeniach: - U mnie z kolei tato był Węgrem. Przyjechał wówczas do Polski za żoną i dziećmi. Moja siostra Maria, która przyjechała tym transportem, miała wtedy 8 lat i w dalszym ciągu mieszka na terenie powiatu noworudzkiego w Jugowie. Natomiast ja urodziłam się już w Słupcu. Nasza rozmówczyni przyznaje z dumą, że w podstawówce w Słupcu chodziła do jednej klasy z siostrą znanej piosenkarki Edyty Geppert. Natomiast kuzynka pani Wioletty - wspomniana Barbara Juchniewicz - przez 8 lat podstawówki siedziała w jednej ławce z Edytą Geppert.
Warto przypomnieć, że jedną z osób, które przyjechały wtedy z Rumunii do Polski, była przyszła matka piosenkarki Edyty Geppert. Popularna w naszym kraju artystka urodziła się 27 listopada 1953 roku w Nowej Rudzie, w polsko-węgierskiej rodzinie o silnych tradycjach muzycznych. Kiedy miała pięć lat, dziadek kupił jej akordeon. Za sprawą matki, która była Węgierką, fascynowała się czardaszami. Odkąd pamięta, w jej domu zawsze rozbrzmiewał śpiew matki, wykonującej węgierskie czardasze. Później Edyta Geppert została przyjęta do Zespołu Pieśni i Tańca w Nowej Rudzie.
Śmierć na kopalni
Stanisław Kobori z domu Kadasz ma prawie 80 lat. Urodził się w 1945 roku w Lupeni.
- Moja mama Rozalia i dziadkowie pracowali w tamtejszej kopalni. Z uwagi na duże stężenie metanu kopalnia w Lupeni należała do bardzo niebezpiecznych. Zginął tam m.in. ojciec mojej siostry z pierwszego związku małżeńskiego mamy, która później wyszła za mąż po raz drugi. Jej wybrankiem został polski żołnierz, który przebywał w obozie jenieckim na terenie Rumunii. Był nim Stanisław Wiślowski. To był mój tato, którego bezskutecznie poszukiwałem później przez długie lata - opowiada pan Stanisław. - Podobnie jak inni, przyjechaliśmy do Kędzierzyna transportem kolejowym. Zostaliśmy skierowani na Piotra Skargi 24, mieszkanie nr 3. Tu chodziłem do klas 1-4 w nieistniejącej już szkole podstawowej przy ulicy Kozielskiej 16, a naukę kontynuowałem w SP nr 5. Podjąłem pracę w Elektrowni Blachownia. Przez 40 lat pracowałem w różnych miejscach, w tym za granicą. Zatrudniłem się w Remaku, byłem tłumaczem języka węgierskiego na Węgrzech - wylicza nasz rozmówca.

Wikipedia
Maciej Błach jest mieszkańcem Kędzierzyna-Koźla. Jego dziadek Józef Dumański pochodził z Lupeni.
- Zarówno mój dziadek, jak i pradziadek nosili to samo imię. W Rumunii zwyczaj, że ojciec nazywa syna swoim imieniem, obowiązuje do dziś. W przyszłym roku wybieram się do Rumunii. Odnalazłem tam rodzinę po moim dziadku. Jestem z nimi w ciągłym kontakcie - przyznaje Maciej Błach. - W Lupeni, gdzie urodził się mój dziadek, ostatnią osobą z naszej rodziny, która jeszcze mieszka w tej miejscowości, jest jego kuzynka. Natomiast rodzina, która wcześniej wychowała się w Lupeni, wyemigrowała do Timișoary, miasta w innej części Rumunii. Mój pradziadek miał brata Kazimierza i on został w Rumunii na stałe. Zatem ze strony Dumańskich, po wyjeździe mojego dziadka do Polski, w Rumunii pozostał już tylko ten wujek Kazimierz, który założył tam rodzinę. I to jest właśnie ta rumuńska gałąź naszej familii, która żyje do dziś w Timișoarze. Od dziecka pamiętam, że ta historia była mi bliska. Dziadek opowiadał mi, że ta część rodziny, która tam pozostała, zajmowała się wypasem owiec. Była to zatem rodzina pasterska – wyjaśnia pan Maciek.
Jego dziadek miał kiedyś pieska, który wabił się Lupu. I niejako w hołdzie dla dziadka, Maciej Błach również swojego czworonoga nazwał Lupu.
- Chciałbym się osobiście zaangażować w realizację pomysłu uhonorowania tam na miejscu reemigrantów z Lupeni w postaci specjalnej tablicy pamiątkowej. Wspominał o tym też pan profesor Krzysztof Nowak. Postaram się na ten temat porozmawiać z moimi znajomymi z Rumunii. Mam tam paru kolegów, z których jeden jest bardzo znanym ratownikiem górskim. Uczynię wszystko, aby ta pamięć o tych ludziach przetrwała i aby również u nas można było zrobić coś wspólnego w tym zakresie - nie ukrywa Maciej Błach. - Moja rodzina dotarła do Kędzierzyna tym drugim transportem, w lutym 1948 roku. Dziadek wspominał, że ta podróż była bardzo ciężka, zwłaszcza że to było w zimie.
Po przyjeździe do Kędzierzyna Józef Dumański senior podjął pracę w kopalni „Bobrek” w Bytomiu.
- To już wiem od moich rodziców. Jestem więc trzecim pokoleniem, ale nie można o tych ludziach zapomnieć, zwłaszcza że z dziadkiem łączyła mnie bardzo głęboka więź. W żyłach żony mojego pradziadka płynęła rumuńska krew, zatem nasza prababcia była rodowitą Rumunką, a jej panieńskie nazwisko brzmiało Klomba - dodaje Maciej Błach.
Był jeszcze dzieckiem
Jan Zimowski urodził się w 1942 roku w Lupeni. Do Polski przyjechał wraz z rodzicami i rodzeństwem. Wprawdzie rodzice pana Janka uczęszczali do szkoły węgierskiej, ale w domu rozmawiali tylko po polsku.

Archiwum prywatne Jana Zimowskiego
- Nie wiem, w jakich okolicznościach moi bliscy dotarli do Lupeni. Z rodzinnych opowieści wiem tylko, że dziadek ze strony mojej mamy pochodził z Sanoka, natomiast dziadek ze strony mojego ojca z Gorlic - wyjaśnia pan Janek.
Pan Jan odwiedził Rumunię kilkanaście razy, wizytując różne zakątki tego pięknego kraju. Dzięki temu opanował język rumuński na tyle dobrze, że mógł bez problemu podróżować po całym kraju, porozumiewając się z miejscowymi w ich języku. Ostatni raz był tam 4 lata temu.

ANKO
Do Kędzierzyna przyjechał jako małe dziecko. Tu się wychował i uczęszczał do SP nr 1. Jedną z jego nauczycielek była w tamtym czasie przyszła profesor i parlamentarzystka Dorota Simonides.
- Była nauczycielką języka polskiego. Później zaczęła pracować w kędzierzyńskim ogólniaku – opowiada pan Janek, który nie wybrał nauki w liceum, ale w opolskim technikum.
Następnie poszedł do wojska. W ramach zasadniczej służby wojskowej odbył 6-miesięczne szkolenie w Oficerskiej Szkole Radiotechnicznej w Jeleniej Górze. Stamtąd trafił na Wolin jako operator stacji radiolokacyjnej, a na koniec do Gdańska. Po dwóch latach w armii wrócił do Kędzierzyna, gdzie rozpoczął pracę w Zakładach Azotowych, z którymi związał się do końca kariery zawodowej.
Pan Jan jest jednym z pięciorga rodzeństwa. On sam wraz z jedną z sióstr, Marysią, i bratem Józkiem przyszli na świat jeszcze w Rumunii. Z tej trójki do dziś żyje już tylko nasz rozmówca. Dwie najmłodsze siostry: Zosia i Małgorzata, które urodziły się w Kędzierzynie, żyją do dziś w naszym mieście. Zosia pracowała w szkole jako pedagog, natomiast Małgorzata, która ukończyła akademię rolniczą, pracowała w swoim zawodzie. Pan Jan podtrzymywał kontakty ze środowiskiem reemigrantów z Rumunii.
- Z tego, co pamiętam, rodzice znanego kędzierzyńskiego muzyka Marka Raduli też przyjechali tu z Lupeni. Znałem jego ojca - dodaje Jan Zimowski. – Jeden z emigrantów, którzy dotarli tu z Rumunii, miał odpowiednie wykształcenie i został dyspozytorem na kopalni „Bobrek” w Bytomiu. To był Julek Sinko. W tamtym czasie udało mu się kupić moskwicza i pojechał tym samochodem do innych moich krewnych, którzy mieszkali w Słupcu, będącym częścią Nowej Rudy. Na zakręcie w okolicach Nysy doszło do śmiertelnego wypadku, w wyniku którego Julek zginął wraz z żoną. To było w 1965 roku – kończy pan Janek.

Zbieg okoliczności?
Pokłosiem naszego pierwszego artykułu, jak i samego spotkania w Kędzierzynie-Koźlu był telefon od Olgi Brudzyńskiej z podwarszawskiego Pruszkowa, która skontaktowała się z naszą redakcją. Pani Olga przesyła nam archiwalne zdjęcie swojej prababki, która wyjechała niegdyś do Lupeni. Na fotografii wykonanej w 1896 roku we Lwowie prababka Karolina Badowska (wtedy jeszcze panna) stoi z prawej strony z parasolką, a obok niej siostra Maria Stefanowicz z dzieckiem. Do Lupeni wyjechała pomiędzy 1904-1907 r. z mężem Janem Makarońskim i trójką dzieci. W Lupeni urodziło się jeszcze troje dzieci.
- Mieszkali w Rawie Ruskiej. Mąż był kolejarzem, więc nie wiem, dlaczego zdecydowali się na ten wyjazd, ponieważ praca na kolei była całkiem dobrze opłacana. Mówiono: „kto ma w głowie olej, ten idzie na kolej”. Ten mąż pochodził z okolic Bochni i może jacyś krewni go namówili. Wiadomo, że w tamtych okolicach była agitacja na ten wyjazd, a czy w okolicach Rawy Ruskiej też była - nie wiem. Myślę, że chyba nie poprawili sobie warunków życiowych, jak nie pogorszyli. Z Lupeni nie było już z nimi żadnego kontaktu, no chyba że ja tego nie wiem - tłumaczy Olga Brudzyńska.

Archiwum prywatne Olgi Brudzyńskiej
Pani Olga marzy o tym, aby udać się do Lupeni i poszukać tam śladów swojej rodziny. Wstępnie zadeklarował pomoc wspomniany Jan Zimowski z Kędzierzyna-Koźla, który jak mało kto ma ogromne doświadczenie, jeśli chodzi o podróże do Rumunii. Poza tym świetnie zna rumuński. Dzięki naszej redakcji pani Olga i pan Jan nawiązali już kontakt i podjęli pewne uzgodnienia w tej sprawie.
Aby dodać smaczku temu wszystkiemu, przez przypadek pan Zimowski naprowadził panią Olgę na ślad rodziny Makarońskich, której był… sąsiadem. Wygląda na to, że rodzina Makarońskich (a przynajmniej jej część), w tym wnuk Karoliny Makarońskiej, nie została w Lupeni, tylko przyjechała w połowie lat 40. do Kędzierzyna. Zbieg okoliczności? A może przeznaczenie?
Poniżej archiwalne zdjęcia pochodzące z prywatnych zbiorów Wioletty Gadzińskiej z domu Wenczel










Poniżej zdjęcia pochodzące z prywatnych zbiorów Iwony Pawlus, wykonane w miejscowości Petroszany, w której ojciec poani Iwony - Władysław Petruc przyszedł na świat i mieszkał przez dwa lata, po czym przeprowadził się z rodziną do Lupeni







Poniżej zdjęcia pochodzące z prywatnych zbiorów Krystyny Grudzień z domu Sowiżdrzał













Poniżej odnalezione w sieci zdjęcia starej Lupeni i jej zakładów przemysłu wydobywczego.









Wikipedia



Poniżej metryki urodzenia Jana Zimowskiego oraz jego mamy i dwójki rodzeństwa. Cała czwórka przyszła na świat w Rumunii (archiwum prywatne Jana Zimowskiego)





Wikipedia
Poniżej zdjęcia z czerwcowego spotkania czytelnikami filii nr 5 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Kędzierzynie-Koźlu, na którym pojawiło się pokaźne grono lupeńczyków i ich potomków.







































































Napisz komentarz
Komentarze