Był najmłodszy spośród trzech „opolskich” statków. Jego bracia to M/S Nysa i S/S Opole. Przez ponad 20 lat pływał pod biało-czerwoną banderą, a ostatnie dwa lata spędził w służbie iberyjskiego armatora, ale za to z polską załogą. Wreszcie zakończył swój pracowity żywot morskiego trampa i został w jednej z indyjskich stoczni pocięty na złom.
Historia statku zaczęła się pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Wówczas to Polska Żegluga Morska postanowiła zamówić w Stoczni Gdańskiej im. Lenina cztery nowoczesne masowce do przewozu węgla, zboża oraz siarki. A to, że jednemu z nich nadano imię miasta z Opolszczyzny, było dziełem przypadku. Tak się złożyło, że brat ówczesnego I sekretarza Komitetu Zakładowego PZPR w naszych „Azotach” piastował podobną funkcję w gdańskiej stoczni. Gdy pewnego razu odwiedził rodzinę w Kędzierzynie, opowiadał, że w stoczni planuje się budowę nowych statków, które projektuje zespół inż. Sylwestra Krzemińskiego, i że szuka się dla nich patronów wśród dużych polskich zakładów przemysłowych. Partyjny boss poinformował o tym ówczesnego przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej w Kędzierzynie Ryszarda Sadłuckiego, którego „Azoty” oddelegowały do pracy w ratuszu. On z kolei wiadomość tę przekazał przewodniczącemu Rady Zakładowej ZA Kędzierzyn Marianowi Maciejewskiemu. Pomysł, aby statek nosił nazwę „Kędzierzyn”, bardzo mu się spodobał. Tak samo jak dyrektorowi nawozowej fabryki Jerzemu Pyzikowskiemu. Jak się okazało, dwa inne statki znalazły już patronów w zakładach branży chemicznej. Wysłano więc pismo do armatora, a następnie do Szczecina pojechała delegacja z „Azotów”, aby omówić szczegóły patronatu. Pozostało jeszcze wytypowanie dla statku matki chrzestnej.
Została nią powieściopisarka Maria Szypowska, która od dłuższego czasu związana była z kędzierzyńskimi „Azotami”. Napisała głośną wówczas powieść „Wiadro pełne nieba”. Opisała w niej losy robotników „fabryki urodzajów”, która była po Nowej Hucie drugą co do wielkości budową planu sześcioletniego. Ponadto w powieści tej autorka odważyła się wywlec na światło dzienne korupcję w kędzierzyńskiej służbie zdrowia.
W międzyczasie w Gdańsku trwała budowa statku. Wielomiesięczny cykl, od położenia stępki do momentu wodowania, rejestrowała ekipa z amatorskiego klubu filmowego „Alchemik”.
Uroczystość wodowania statku odbyła się 29 sierpnia 1970 roku. Przyjechało na nią z Kędzierzyna kilkaset osób, głównie przodownicy pracy i działacze partyjno-związkowi, na czele z przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej Ryszardem Sadłuckim.
Po wypowiedzeniu przez matkę chrzestną formułki: „Płyń po wodach i oceanach świata, głoś sławę polskich stoczniowców, marynarzy i chemików, nadaję ci imię »Kędzierzyn«” oraz rozbiciu o burtę statku butelki radzieckiego szampana drobnicowiec powoli ruszył z pochylni i spłynął na wodę przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego. Potem na innym statku oraz w muzeum morskim odbył się uroczysty bankiet.
Jeszcze przez pół roku trwało wyposażanie jednostki, która miała 109 metrów długości, 15,8 metra szerokości, 8,7 metra zanurzenia, nośność 5735 DWT, moc silników 2500 kW i osiągała prędkość 13 węzłów.
Statek pływał głównie po morzach: Bałtyckim, Północnym, Śródziemnym oraz Oceanie Atlantyckim. Przewoził w swoich ładowniach węgiel, zboże i siarkę. Napędzany był mazutem. Obsługiwała go 26-osobowa załoga. Między rejsami marynarze z M/S Kędzierzyn często odwiedzali miasto chemików. Zostali między innymi obdarowani obrazami powstałymi podczas plenerów malarskich. Te dzieła sztuki zdobiły messę.
W połowie lat siedemdziesiątych załoga Kędzierzyna objęła patronatem Szkołę Podstawową nr 1 im. Powstańców Śląskich. Marynarze gościli na pokładzie statku delegację uczniów z tej placówki i podarowali im ogromnego spreparowanego żółwia morskiego. Jeszcze do niedawna można było w holu szkoły, w wielkiej gablocie, podziwiać makietę statku, którą wykonali modelarze z azotowego biura projektów. Marynarze z M/S Kędzierzyn objęli także patronatem klub żeglarski „Tajfun”, działający w zakładach azotowych.
Kapitan drobnicowca Ryszard Trąbski położył symboliczną stępkę pod budowę w ZAK 16-metrowego pełnomorskiego jachtu oraz został honorowym przewodniczącym komitetu budowy. Podarowano też kędzierzyńskim wodniakom część wyposażenia nawigacyjnego do nowej jednostki. Z tym związana jest pewna anegdota. Po jednej z wizyt marynarzy któryś z wodniaków pochwalił się wysokiemu dygnitarzowi partyjnemu, że załoga statku ma zamiar podarować lokalnym żeglarzom „kilwater” (ślad pozostający na wodzie po przepłynięciu statku), lecz aby go przywieźć do Kędzierzyna, potrzebne są co najmniej trzy ciężarówki. Ów dygnitarz, kompletny ignorant w sprawach żeglugowych, zadeklarował, że sprawę załatwi i do Gdańska pojedzie nawet pięć ciężarówek. Obietnicę zaczął realizować, a gdy sprawa się rypnęła, śmiechu było co niemiara.
Po dwudziestu latach służby morskiej M/S Kędzierzyn był już mocno wyeksploatowany i armator przekazał go spółce Met-Pol. Ta sprzedała go liberyjskiemu armatorowi. U niego statek pływał z polską załogą przez kolejne dwa lata pod nazwą „Finestone”, a następnie został zezłomowany w jednej z indyjskich stoczni. Pozostały wspomnienia i zdjęcia.


















Napisz komentarz
Komentarze