piątek, 10 maja 2024 03:21
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Tam czułem się najlepiej jako kapłan i człowiek

Ksiądz Wiesław Marian Hus z parafii pw. św. Zygmunta i św. Jadwigi Śląskiej to prawdziwy obieżyświat. Nim trafił do Kędzierzyna-Koźla, 31 lat spędził poza granicami Polski, z czego połowę na Dominikanie, gdzie od 2006 do 2021 roku był misjonarzem, proboszczem i dziekanem, wychowawcą kleryków i mistrzem nowicjatu na tej „rajskiej wyspie”.
Tam czułem się najlepiej jako kapłan i człowiek
Ksiądz Wiesław w dominikańskim pióropuszu

Autor: ANKO

Ksiądz Wiesław urodził się 14 sierpnia 1962 roku. Pochodzi z Wesołej koło Dynowa w województwie podkarpackim. Jest absolwentem Liceum Ogólnokształcącego w Dynowie (maturę zdał w 1981 r.). Jego rodzice, Zofia i Stanisław, doczekali się siedmiorga dzieci. Tuż po maturze nastoletni Wiesław udał się na roczny nowicjat do Pawlikowic koło Wieliczki, a potem odbył roczną praktykę wychowawcy w Niższym Seminarium Duchownym w Miejscu Piastowym. Kolejnym krokiem były 6-letnie studia w Krakowie. Już będąc klerykiem, interesował się misjami. W Seminarium Księży Michalitów w Krakowie założył Koło Misyjne. Zbierano w nim pieniądze na potrzeby misji. Ksiądz Wiesław własnoręcznie wykonał skarbonkę na datki, która stała w tamtejszej kaplicy.

Gdy misjonarze z takich krajów, jak Paragwaj, Argentyna, Papua-Nowa Gwinea czy Dominikana, przybywali do Polski, organizowano im liczne spotkania. Świadkiem tego wszystkiego był ksiądz Wiesław, który po święceniach kapłańskich w 1989 r. przez rok pracował w Miejscu Piastowym. Uczył tam religii, 33 godziny tygodniowo. W salkach katechetycznych nauczał pół tysiąca uczniów z czterech szkół. Po wyjeździe księdza Wiesława za granicę, jego obowiązki przejęło aż trzech kapłanów. Po roku bowiem został skierowany do Niemiec, gdzie jako misjonarz pracował siedem lat. Trafił do miejscowości Buschhoven, w diecezji Kolonia, do liczącego ponad 800 lat sanktuarium.

- Buschhoven to była taka ekskluzywna wioska na peryferiach Bonn, czyli ówczesnej stolicy Niemiec. Pełniła bardziej rolę stołecznej sypialni. Na 4 tys. mieszkańców połowę stanowili katolicy. Było też tysiąc ewangelików i drugie tyle osób, które nie przynależały do żadnego z tych Kościołów - wspomina ksiądz Wiesław. - Byłem tam wikariuszem i młodzieżowym duszpasterzem w dekanacie, a w drugiej parafii przez rok pełniłem obowiązki proboszcza. Język niemiecki znałem bardzo dobrze, bo miałem go już w liceum i na studiach, a w samych Niemczech opanowałem go do perfekcji. Uczyłem się go i szlifowałem praktycznie od pierwszego dnia pobytu. Jeden z miejscowych współbraci powiedział mi nawet, że najlepiej spośród polskich michalitów mówię po niemiecku. Ta znajomość języka przydała mi się również i później, aby uczyć go studentów dominikańskich na uniwersytecie UNAPEC w Santo Domingo. Lubiłem ten język - przyznaje ksiądz Wiesław, który potem z kolegą został wysłany do Wiednia. Pracował tam dziewięć lat w parafiach pw. Matki Boskiej Wspomożenia Wiernych i św. Józefa w VI dzielnicy. Studiował też teologię duchowości.

- Wiedeń to piękna metropolia i serce Europy. Jest tam 300 różnych narodowości, które żyją zgodnie obok siebie. Wiedeń robi wrażenie zarówno w dzień, jak i w nocy, gdy jest pięknie oświetlony. Ten 9-letni pobyt w stolicy Austrii to był dla mnie taki cukierek, rarytas - nie ukrywa ksiądz Wiesław. - Poza tym to jest miasto muzyki i chętnie doświadczałem tych dobrodziejstw kultury. Nie trzeba było nawet chodzić na koncerty, bo muzyka sama przychodziła do kościoła. Nie tylko nasz chór wykonywał utwory najwybitniejszych kompozytorów, co najmniej dwa razy w miesiącu. Poza tym w parafii odbywały się różne ciekawe koncerty. Tego mi później brakowało na Dominikanie, gdzie prawdziwe organy kościelne są w zasadzie tylko w katedrze w Santo Domingo, która - notabene - była pierwszą katedrą w całym Nowym Świecie - zaznacza nasz rozmówca.

W tamtym czasie, w ramach urlopu, ksiądz Wiesław udał się dwukrotnie najpierw do Argentyny, a później do Paragwaju, gdzie przebywali jego współbracia, michalici. Ponieważ od pewnego czasu uczył się hiszpańskiego, mógł ze zrozumieniem przyglądać się ich pracy, a nawet odprawiać msze święte w tym języku. Przyglądał się życiu na drugiej półkuli, a szczególnie wielkiej biedzie  w Paragwaju.

Ksiądz Wiesław z flagą Dominikany

Teraz albo nigdy

- Około 2004 może 2005 roku przyjechał do nas ks. Kazimierz, misjonarz z Argentyny, którego nie ma już na tym świecie. Zadał mi wtedy pytanie: „Kiedy ty w końcu pojedziesz na tę misję, bo bardzo dobrze gotujesz”. Chyba trochę przesadził, bo aż takim mistrzem patelni to nie jestem - uśmiecha się. - W Wiedniu od poniedziałku do piątku mieliśmy kucharkę, a w weekendy sami musieliśmy sobie pichcić. Było w sumie trzech księży i gotowaliśmy na zmianę. Widocznie ks. Kazimierzowi nasza kuchnia zasmakowała. Wtedy odebrałem te jego słowa, myśląc, że to Bóg przemawia przez ludzi - opowiada nasz rozmówca.   

Podobne odczucia miał, gdy w 2006 roku do Polski przyjechał papież Benedykt i zachęcał naszych księży do pracy na misjach.

- Odczytałem tę prośbę jako wezwanie skierowane między innymi do mnie, aby opuścić swoich bliskich, przyjaciół, swój kraj, kontynent i wybyć w odległy zakątek świata. To wezwanie papieża Benedykta poczułem i w głowie, i w sercu. Miałem wtedy 44 lata i tak sobie pomyślałem: teraz albo nigdy. Później będzie już tylko trudniej, a ponieważ od 2000 roku uczyłem się języka hiszpańskiego, poprosiłem o wyjazd do Ameryki Środkowej. Również dlatego, że na Dominikanie mieliśmy swoje misje, więc ostatecznie wybrałem właśnie ten kierunek - wyjaśnia ksiądz Wiesław. Faktycznie, ucząc się przez sześć lat języka hiszpańskiego, był całkiem dobrze przygotowany do tego nieco egzotycznego wyzwania.

- Poza tym jest tam wieczne lato, a ja bardzo lubię ciepło. To właśnie mnie zaskoczyło: na Dominikanie zawsze mocno świeci słońce. W zimie jest tam „tylko” 30 stopni Celsjusza, a w lecie ponad 40. Człowiek niesamowicie się poci, nawet gdy nic nie robi - przyznaje nasz rozmówca.

Zaraz po przyjeździe na miejsce dopadła go choroba przewodu pokarmowego, która trwała ponad tydzień. Problemy żołądkowe to efekt choroby brudnych rąk. Jednak w kraju tym o wiele trudniej niż w Europie dbać o higienę osobistą, a niezorientowany w temacie przybysz musi swoje odchorować.

Logo Zakonu Świętego Michała Archanioła (michalici): Bóg ponad wszystko oraz Powściągliwość i Praca 

Woda to skarb

- Już wcześniej widziałem wielką biedę, ale w Paragwaju. Jednak nie przypuszczałem, że na Dominikanie jest jeszcze trudniej, że brakuje ciągle wody i prądu. Wszystko trzeba było oszczędzać - opowiada ksiądz Wiesław - Tylko raz w tygodniu przychodzi tam woda, która dopływa do poszczególnych posiadłości plastikową rurą i trafia do zakopanej w ziemi cysterny. Woda dociera tak rzadko, że ludzie zbierają ją najszybciej, jak to możliwie, również do najrozmaitszych beczek i wiader. Jeśli ktoś na Dominikanie jest nieco zamożniejszy, to do cysterny w ziemi podłącza zakupioną pompę, która doprowadza wodę do specjalnego zbiornika na dachu budynku mieszkalnego. Wtedy woda pod własnym ciśnieniem spływa z dachu do kranów i pryszniców w domach. Oczywiście o ile dom jest murowany, bo jeśli dachy wykonane są tylko z blachy, to nie wytrzymają takiego ciężaru – wyjaśnia misjonarz.

Większość ludzi żyje w bardzo skromnych chatkach, budowanych z blachy lub desek na szkielecie z drągów.

Woda na Dominikanie jest wyjątkowo deficytowym towarem. Ta położona na Morzu Karaibskim wyspa posiada bardzo małe zasoby słodkiej wody. Ksiądz Wiesław nie słyszał tam o studniach głębinowych. Są natomiast rzeki, z których czerpana jest woda pitna, ale szczególnie po burzach tropikalnych są one mocno zanieczyszczone, chociażby martwymi zwierzętami. No i taka woda nie nadaje się później do spożycia. Choć biedni ludzie czasami ją przegotowują i piją, co, delikatnie mówiąc, jest ryzykowne. Taka woda wymaga uzdatnienia i dopiero wtedy, już jako pitna, sprzedawana jest w dużych butlach.     

- To nie jest tak jak u nas, że idziesz pod prysznic, odkręcisz sobie wodę i możesz się do woli kąpać. Tam się lekko nawilżasz, zakręcasz wodę, namydlasz ciało i dopiero potem spłukujesz. Kilka razy miałem taką sytuację pod prysznicem, że chciałem się opłukać z mydlin, ale kranik niestety wysechł. Dobrze, że miałem pod ręką butelkę z wodą, którą zabrałem ze sobą. Dopiero tam człowiek docenia te wszystkie europejskie luksusy - przyznaje polski misjonarz. - Przykładowo energia elektryczna jest tam tylko od 4 do 6 godzin na dobę, o różnych porach. Co prawda na misji mamy baterie, ale nie zawsze zdążą się naładować wtedy, gdy włączają prąd. Tylko słoneczko świeci tam cały boży rok. Turyści z całego świata raczej od tej strony znają tę wyspę: ze złocistych plaż, palm, gorącego turkusowego morza, białego piasku.

Dojazd do stacji misyjnej w górach 

Zresztą są tam zarówno obszary nizinne, wyżyny i piękne góry, nawet wyższe od naszych Tatr. Najwyższy szczyt Pico Duarte liczy sobie 3 098 m n.p.m., a jego nazwa wzięła się od nazwiska jednego z ojców tego pięknego kraju.

Na wybrzeżu egzotycznej wyspy powstały piękne, luksusowe hotele, lecz nie należą one do Dominikańczyków, ale do wielkich tego świata. Mieszkańcy Dominikany mogą tam co najwyżej pracować, ale, zdaniem miejscowych, dobre i to, bo przynajmniej zarobią na chleb dla rodziny. Poza tym wielkie zagraniczne podmioty odprowadzają podatki do kasy tego biednego państwa, które nigdy nie narzekało na nadmiar gotówki. 

Jak przyznaje ksiądz Wiesław, tamtejsze drogi znajdują się w fatalnym stanie. Nawet autostrada między stolicą a Santiago de los Caballeros jest autostradą tylko z nazwy, bo chodzą po niej zwierzęta, piesi i jest dziurawa. Po ulicach na jednym motocyklu porusza się nieraz nawet 5 osób! Choć trzeba też dodać, że niedawno wśród pól z trzciną cukrową wybudowano piękną autostradę z Santo Domingo do Punta Cana, biegnącą obok bazyliki Matki Boskiej Łaskawej w Higüey.

Trzęsienie ziemi

Dominikana zajmuje większą, wschodnią część wyspy, która leży na Morzu Karaibskim, w pobliżu Kuby. Krzysztof Kolumb, odkrywca wyspy, nazwał ją Hispaniola, czyli „mała  Hiszpania”, a zachwycony pięknem tego skrawka lądu, określił ją „rajską wyspą”. Stolicą Dominikany jest Santo Domingo (tłum. Święty Dominik). Miasto położone jest na południowym wybrzeżu. Nazwę stolicy również nadał Krzysztof Kolumb, i to na cześć patrona swego ojca Dominika. Musimy pamiętać, że odkrycie nowego kontynentu, czyli Ameryki, dokonane w 1492 roku przez Kolumba, obejmowało między innymi ziemie dzisiejszej Dominikany.   

Drugą część wyspy zajmuje jeszcze biedniejsze Haiti, gdzie dostęp jest utrudniony, ponieważ trzeba mieć wizę.

- Byłem jedynie na granicy i widziałem, jak Haitańczycy przenoszą przez granicę towary z Dominikany. Na Haiti w styczniu 2010 roku doszło do tragicznego trzęsienia ziemi. Jego skutki odczuła też Dominikana, ale nie w takim stopniu jak ten sąsiedni kraj, który do tej pory w wielu regionach nie podniósł się ze spustoszeń spowodowanych 13 lat temu przez kataklizm - opowiada ksiądz Wiesław. - Podczas trzęsienia ziemi z 2010 roku w północnej części Dominikany legło w gruzach parę szkół, kościołów, szpitali. Ale Dominikańczycy odbudowali te zniszczenia. Co więcej, w tych najtrudniejszych chwilach sami pośpieszyli Haitańczykom na pomoc. Częścią tej udzielonej pomocy humanitarnej była chociażby ciężarówka z wodą. Ktoś napadł na ów transport i, co gorsza, zabił jadących tym samochodem dwóch dominikańskich kierowców. Oczywiście ciężarówkę z cennym ładunkiem skradziono. Butelka wody kosztowała tam wtedy 20 dolarów.

Podczas tego katastrofalnego trzęsienia ziemi ksiądz Wiesław przebywał w Chicago - udał się na zaproszenie amerykańskich jezuitów. O kataklizmie dowiedział się z mediów. Trzeba pamiętać, że wyspa, na której leżą Haiti i Dominikana, znajduje się na styku dwóch płyt tektonicznych. Ponieważ nieustannie napierają one na siebie, kilka, a nawet kilkanaście razy w roku występują tam mniej lub bardziej odczuwalne trzęsienia.

- O różnych porach dochodzi do takich wstrząsów, trwających kilkadziesiąt sekund; ludzie zdążyli się do nich przyzwyczaić. Pewnej nocy poczułem, jak moje łóżko zaczyna się nagle kołysać. Ale zachowałem spokój - wspomina ksiądz Wiesław.

Spowiedź 

Kościoły na Dominikanie są murowane, zatem ludzie często podczas różnych zjawisk atmosferycznych, a zwłaszcza burz tropikalnych, chowają się w świątyniach.

- Te gwałtowne burze z niezwykle widowiskowymi wyładowaniami atmosferycznymi potrafią trwać non stop czasami wiele dni i nocy. Deszcze powodują ogromne zniszczenia. Giną ludzie i zwierzęta - opowiada nasz rozmówca, przedstawiając różne oblicza „rajskiej wyspy”.     

Budowniczy z Polski

Walutą na Dominikanie jest peso, którego wartość jest dość niska - obecnie 1 złoty to 12,50 pesos. Zarobki zwykłych robotników to dawniej około 5 000 pesos, a dziś 15 000 pesos, czyli około 1 200 złotych. 

Nauczyciel w przeliczeniu na złotówki zarabia tam około 1 300 złotych miesięcznie i musi za to wyżywić całą rodzinę.

- Tymczasem tam wszystko, a mianowicie jedzenie, paliwo, materiały budowlane, jest bardzo drogie. Nawet droższe niż w Europie i USA. Worek cementu kosztował w USA 4 dolary, a za ten sam worek na Dominikanie trzeba było zapłacić 8 dolarów. Coś o tym wiem, bo trochę tam budowałem dla wiernych. Łącznie trzy nieduże kościoły filialne. Nasze parafie znajdują się w Los Alcarrizos, najbiedniejszej części stolicy Santo Domingo, a więc na ofiary od wiernych nie ma co liczyć. Ale jakoś sobie radziliśmy - przyznaje z dumą polski misjonarz. - Udało mi się nawet wybudować pokaźnych rozmiarów centrum parafialne. W tym projekcie pomogli nasi niemieccy katolicy z organizacji Adveniat. Na 200 metrach kwadratowych postawiliśmy budynek, w którego piwnicy znajduje się pomieszczenie dla lekarza, aby dwa razy w tygodniu przyszedł i pomógł tym biednym ludziom. Obiekt wyposażony jest też w cysternę na wodę w ziemi oraz sanitariaty. Na parterze znajduje się sala parafialna, obok sekretariat, a jeszcze wyżej plebania z trzema pokojami z łazienkami, kuchnią, pralnią, pomieszczeniem na baterie, salonem i dwoma balkonami. Prawdę mówiąc, nie mieszkałem na tej plebanii ani jednego dnia.

Kościół Parafialny pw. Matki Bożej Fatimskiej. Parafię erygowano 07.01.1998 roku 

Ksiądz Wiesław realizował tam również inne projekty. Przyczynił się do tego m.in. adresowany do wszystkich użytkowników pojazdów Ogólnopolski Tydzień św. Krzysztofa wraz z misyjną Akcją św. Krzysztof - 1 grosz za 1 kilometr szczęśliwej jazdy. Chodzi o wsparcie misjonarzy w zakupie środków transportu poprzez przeznaczenie na ten cel 1 grosza za każdy przejechany kilometr. Właśnie dzięki Akcji św. Krzysztof udało się pozyskać 6 tys. euro, za które dla ministrantek i ministrantów oraz dla szafarek i szafarzy z Dominikany nasz ksiądz zakupił 40 rowerów. Natomiast w czasie pandemii otrzymał 2 tys. euro dla biednych i chorych z polskiej organizacji Ad Gentes.

Los Alcarrizos

- Podczas mojej posługi na „rajskiej wyspie” w 2011 roku, przygotowywaliśmy się do obchodów 500-lecia archidiecezji w Santo Domingo, pierwszej w tej części świata. To stamtąd wiara chrześcijańska promieniowała później na Amerykę Północną i Południową. Pierwsza katedra z kościołami, pierwsze szpitale, uniwersytet oraz inne szkoły powstały właśnie na Dominikanie - wymienia ksiądz Wiesław. - Dekanat Los Alcarrizos-Pedro Brand, gdzie byłem dziekanem, obsługuje 18 parafii z ponad 100 kościółkami filialnymi, mając pod opieką ponad pół miliona mieszkańców.

Wycieczka z ministrantami do jaskiń „Tres Ojos” - "Troje Oczu"

Dominikana liczy około 10 milionów mieszkańców, a stolicę Santo Domingo zamieszkuje około 3 milionów.

- Tamtejsza parafia pw. Matki Boskiej Fatimskiej jest podzielona na sektory i wspólnoty. W tamtym czasie nasza placówka michalitów w Santo Domingo w Los Alcarrizos (zachodnia, najuboższa dzielnica stolicy) liczyła sześciu księży (z czego jeden był Dominikańczykiem, a resztę stanowili Polacy) oraz trzech dominikańskich kleryków. Jeśli chodzi o Polaków, to ogółem na wyspie było wtedy ośmiu polskich księży, siostra zakonna oraz arcybiskup, który był nuncjuszem papieskim dla Dominikany i Puerto Rico - wylicza.

Obecnie jest tam pięciu misjonarzy z Polski, wszyscy ze Zgromadzenia Świętego Michała Archanioła. Ponadto na Dominikanie mieszka na stałe około 70 naszych rodaków. Oczywiście misjonarze na Dominikanie pochodzą z wielu krajów całego świata, nie tylko z Polski.

- Mieszkałem w domu zakonnym i miałem około 5 km do parafii. W jej pobliżu znajdowało się pięć kościołów filialnych. W najbardziej aktywnym momencie posługi prowadziłem przez trzy lata dwie parafie z 16 dojazdami. Msze św. odprawialiśmy o późniejszych porach dnia, czasami także wieczorami - mówi ksiądz Wiesław. - Wyjeżdżałem do poszczególnych kościołów w niedzielę, odprawiając nawet do pięciu mszy świętych, jak i dwie-trzy w dni powszednie. Przez rok byłem wychowawcą kleryków i później przez rok ich mistrzem nowicjatu. Przygotowywałem braci do życia zakonnego. Przez trzy lata byłem dziekanem. W tym czasie dla dekanatu sprowadziłem 30 tys. Biblii dla dzieci oraz katechizmów dla młodzieży i dorosłych, sfinansowanych przez organizację Kirche in Not w Niemczech, a wydrukowanych w Hiszpanii. Miałem też szereg innych obowiązków. Poza tym formujemy tam katechetów oraz świeckich szafarzy Słowa Bożego i Komunii Świętej, którzy zastępują księży w sytuacjach, gdy z jakichś względów nie mogą dotrzeć do miejsca, gdzie odprawiana jest msza święta.

W tym miejscu rodzi się pytanie: dlaczego na Dominikanie jest tak mało kapłanów? Kraj liczy 49 tys. km kw. powierzchni, niespełna 10 milionów mieszkańców, ponad 8 milionów katolików, 11 diecezji i raptem około 800 księży. To zaledwie jeden na około 10 000 katolików.

- Z powodu biedy. Nie zawsze też wystarcza kandydatom wytrwałości w nauce. Trudno jest im też przyjąć celibat. Studia trwają 8 lat (dla zakonników 10). Już po 4 latach nauki w seminarium taki młody człowiek uzyskuje licencjat, może uczyć jako nauczyciel religii w szkole, co go zadowala. Niewielu dochodzi do kapłaństwa. Zatem nieustannie potrzebni są tam nowi misjonarze, którzy poprowadzą duszpasterstwo i przywiozą wsparcie finansowe z Europy i Ameryki Północnej - tłumaczy nasz rozmówca.

Światowe Dni Młodzieży z Papieżem w Panamie 2019 

Żywioł w liturgii

Jak przekonuje ksiądz Wiesław, na „rajskiej wyspie” panuje żywioł w liturgii. Ludzie klaszczą w dłonie, tańczą. Poza tym bardzo często się spowiadają, jak w Polsce. Po Komunii św. wszyscy modlą się spontanicznie, chwaląc Jezusa.

- Z naszych polskich zwyczajów wprowadziłem kolędę, trwającą przez cały rok, odwiedzając i poświęcając ich domki, czego wcześniej nie znali i z czego bardzo się ucieszyli. Natomiast mieszkańcy wyspy nie są stali w uczuciach i nie chcą zawierać ślubów kościelnych, ani nawet cywilnych. Choć mówią sobie nawzajem: te amo hoy, maňana y siempre, czyli "kocham cię dziś, jutro i zawsze", to boją się łączyć na zawsze. Życie "na kocią łapę" jest tam o wiele bardziej powszechne niż w Europie. Po kolędzie spotkałem mnóstwo takich nieformalnych par. Mimo wszystko uważają się za małżonków, mają swoje dzieci. Czasami zawierają małżeństwa w okolicach 60. roku życia, bo twierdzą, że dopiero wtedy dojrzeli do podjęcia tej decyzji. Rocznie w mojej parafii miałem około 200 chrztów, 100 pierwszych komunii, 80 bierzmowań i zaledwie od 5 do 10 ślubów - wylicza misjonarz z kraju nad Wisłą.

Co ciekawe, w dominikańskich kościołach nie ma konfesjonałów (z wyjątkiem stołecznej katedry). Gdzie indziej księża spowiadają, siedząc na plastikowych krzesłach, ustawionych naprzeciwko lub obok siebie.

- Podczas jednej takiej spowiedzi siedzę i słucham grzechów parafianki. Nagle noga w moim plastikowym krześle pęka, a ja ląduję tyłkiem na posadzce. Dość mocno uderzyłem, bo zadek bolał mnie później przez dwa tygodnie. Jak to Dominikańczycy, do wszystkich takich zdarzeń podchodzą na wesoło, zatem wierni na ten widok wybuchli gromkim śmiechem. Później żartowali, mówiąc, że spowiadana przeze mnie kobieta musiała mieć na swoim sumieniu bardzo ciężkie grzechy, dlatego spadłem z krzesła. Ja im żartobliwie odpowiedziałem, iż być może to spowiednik miał ciężkie grzechy - wspomina nasz rozmówca.

Inna śmieszna anegdota dotyczy okularów.

- Pierwszy raz w życiu zamówiłem sobie okulary, a miałem wtedy 53 lata. Założyłem te binokle i przyszedłem w nich na niedzielną mszę świętą do kościoła. Pochwaliłem się, że mam pierwsze w życiu okulary, i wszyscy zaczęli bić brawo. Sęk w tym, że prawie nic w nich nie widziałem. Było jeszcze gorzej niż przed ich założeniem. Powiedziałem parafianom, że w takim razie muszę je ściągnąć, i znów zaczęli klaskać. Skończyło się na tym, że już więcej nie skorzystałem z tych okularów ani jakichkolwiek innych, bo aż do dziś ich nie potrzebuję - uśmiecha się ksiądz Wiesław.

Okazuje się, że na Dominikanie nawet chrzciny potrafią być nietypowe.

- Ponieważ jest to kraj egzotyczny, w dodatku morski, chciałem przeprowadzić nieco oryginalny chrzest i kupiłem wielką muszlę za 500 pesos. Wlewałem do niej wodę święconą i polewałem nią głowy wiernych, wśród których były dzieci, nastolatkowie, a nawet dorośli. Na widok tej muszli ochrzczeni reagowali bardzo pozytywnie - wspomina polski misjonarz.

Dominikańskie menu      

Czy na Dominikanie można dobrze zjeść i czy jest tam bezpiecznie? Jak wyjaśnia ksiądz Wiesław, na tamtejszej wsi uprawia się głównie ryż, kukurydzę, trzcinę cukrową, banany, pomarańcze, jukę (maniok), a także kawę i kakao. Co do kuchni, to najdroższe i najzdrowsze na Dominikanie jest chude kozie mięso.

- Oni to bardzo dobrze przygotowują wraz z sosem i juką, która jest lepsza od ziemniaków. Z kolei najpopularniejszą potrawą obiadową na Dominikanie jest tzw. bandera dominicana, w tłumaczeniu na język polski „flaga dominikańska”, która składa się z najtańszego drobiowego mięsa, gotowanego banana z cebulką bądź z juki oraz sałatki. Na śniadanie jedzą tam na ogół gotowanego banana z cebulką i jajkiem sadzonym, zapijając to wszystko przepyszną dominikańską kawą - dodaje ksiądz.

Z bezpieczeństwem bywa różnie. 

- Jednak przez te 15 lat mojego pobytu w tym kraju nikt mi pistoletu do głowy nie przystawił, nikt mnie nie szantażował. Ludzie są tam bardzo mili, uczynni i otwarci. Owszem, jak w każdym kraju i w każdym dużym mieście, również tam zdarzają się zabójstwa. Raz nawet miałem pogrzeb zastrzelonej osoby. Pamiętam też jednego turystę z USA, który wypił nieco na dyskotece i zaczął rozrabiać. Miejscowi go wtedy pobili, w wyniku czego zmarł - wspomina.

Pojawiają się też zagrożenia nieco innej natury.

- Jedna z rodzin zaprosiła mnie kiedyś na wieś, poza Santo Domingo. Ludzie do dziś siedzą tam przy świecach i lampach naftowych, bo nie mają elektryczności. Udostępnili mi wtedy taki mały domek noclegowy, jednopokojowy. Wszedłem do tego pomieszczenia, na środku stało łóżko. Zapaliłem świeczkę, patrzę, a w rogu tego pokoju siedzi gigantyczny pająk, wielkości dłoni dorosłego człowieka. Jakby mnie ugryzł we śnie, to byłoby nieciekawie. Wtem widzę, a ten gigant rusza w moją stronę. Dobrze, że tam była miotła, więc szybko otworzyłem drzwi i z jej pomocą usunąłem go stamtąd. Taki właśnie pająk ugryzł jednego z braci i ksiądz ten przeleżał później trzy dni w szpitalu - dodaje nasz rozmówca, przekonując, że na Dominikanie jest bezpiecznie, skoro w 2008 roku przez trzy tygodnie, w czasie świąt wielkanocnych, była u niego 75-letnia wówczas mama Zofia.

Z mamą Zofią 

- Podróż zasponsorowała Maria, moja była współpracowniczka z Wiednia, o trzy lata starsza od mamy, która też z nią przyleciała. Turyści z Europy, szczególnie z Niemiec, przybywają na północ wyspy, ale na południu, koło nas, też ich nie brakuje. Również i polscy turyści chętnie tu odpoczywają. Hotele oraz plaże dla przyjezdnych są specjalnie strzeżone. Jak wszędzie, również Dominikańczycy bardzo lubią turystów, bo mają oni pieniądze. Przywiezionych ze sobą dolarów i euro nie wymienią jednak w takich kantorach, jakie funkcjonują u nas. Tam wymianą walut na peso zajmują się tylko banki - dodaje.

Oczywiście trzeba uważać na oszustów.

- Raz pojechałem wymienić olej w samochodzie. Pytam współbraci, ile mi policzą za tę usługę. Powiedzieli, że około 1500 pesos. Później szef, po wymianie oleju, mówi mi, że należy się 3000 pesos. Spytałem, jak to możliwe, skoro moi koledzy wspominali o sumie mniejszej aż o połowę. No to usłyszałem, że jestem biały, mam więcej pieniędzy i dlatego policzył mi 3000 pesos. To było na terenie mojej parafii, ale widocznie ów szef warsztatu samochodowego mnie nie znał. Jak mu powiedziałem, że jestem ich księdzem, to zszedł do 1500 pesos - opowiada. 

Pożegnanie z misją 

Dlaczego wróciłem?

- Te 15 lat na Dominikanie wspominam bardzo miło. To był dobry i niezapomniany czas. Tam w moim życiu czułem się najlepiej i jako kapłan, i jako człowiek. W życiu Dominikańczyków na każdym kroku obecny jest Bóg. Nawet gdy się żegnają, to mówią: „No to do jutra, jak Bóg pozwoli”. Na jednym z przydrożnych wiaduktów widnieje taki napis: „Miłuj bliźniego jak siebie samego” i tuż obok namalowali samochodowy pas bezpieczeństwa. Na autobusach i prywatnych autach również nie brakuje religijnych haseł oraz symboliki. Zatem dlaczego wróciłem? Jak wiemy, jedni wracają ze względu na starość, inni z powodu choroby, a ja wróciłem, bo moja mama potrzebowała pomocy. Jak Bóg da, mama skończy w tym roku 89 lat – mówi ksiądz Wiesław.

Pożegnanie z misją 

Poza tym nasz rozmówca przez 31 lat był poza Polską, choć odwiedzał w tym czasie ojczyznę i swoich bliskich. Na stałe wrócił do Polski w czerwcu 2021 roku. Najpierw pojechał do Krosna. Jego mama od 9 lat mieszka tam sama.

- Owszem, mam jeszcze trzy starsze siostry i trzech młodszych braci, ale oni pozakładali rodziny, sami już są dziadkami i pomagają swoim pracującym dzieciom w wychowywaniu wnuków. Dlatego chciałem przyjechać, by zająć się mamą, by w ten sposób odciążyć choć trochę opiekujące się nią rodzeństwo. Wracałem do Polski tylko na krótkie, choć nieregularne urlopy. Kraj mocno w tym czasie ewoluował. Architektura, drogi, to wszystko zmieniło się mocno na plus. W Polsce jestem od połowy 2021 roku. Najpierw byłem rok w Krapkowicach, a później - zgodnie z wolą księdza biskupa - przyjechałem do Kędzierzyna-Koźla. Na jak długo, tego nie wiem. Żyje mi się tu bardzo dobrze. Jest troszkę tych opuszczonych budynków, ale ogólnie jest tu naprawdę ładnie - przyznaje ksiądz Wiesław, który bardzo polubił - będące symbolem miasta - kozielskie koziołki oraz sympatycznych, pobożnych i zaangażowanych mieszkańców.

Poza tym obecnie ma znacznie bliżej do swoich krewnych w województwie podkarpackim.

- Teraz od poniedziałku do piątku na godzinę każdego rana przychodzi do mojej mamy opiekunka. Natomiast na weekendy ktoś z rodzeństwa przyjeżdża do niej w odwiedziny albo zabiera ją do siebie. Dzięki życzliwości naszego księdza proboszcza Marka Biernata oraz pozostałych kapłanów i ja wyruszam do mamy z Kędzierzyna-Koźla do Krosna, a także mama czasem zamieszkuje na plebanii. Mniej więcej co trzy tygodnie spędzam u niej trzy dni. Wprawdzie jest to kawałek drogi, ale bliżej niż z Dominikany. W czerwcu tego roku jeszcze raz odwiedzę „rajską wyspę”, ale już tylko na trzy tygodnie. Mam tam jeszcze obowiązki. W planach są m.in. spotkania z biskupami i kapłanami. Odprawię msze święte dla tamtejszych rodzin z mojej byłej parafii, gdzie zastępuje mnie młodszy o pięć lat współbrat z Dominikany. Tamtejsi wierni chcieliby, żebym z nimi został, ale nie jest to takie proste. Z pewnością w lipcu powrócę stamtąd do Koźla z pokaźną porcją miłych wspomnień.

Światowe Dni Młodzieży z Papieżem w Krakowie w 2016 

Zapraszamy również do obejrzenia poniższej fotogalerii.


Malowidła na murze kościelnym przedstawiają grupy duszpasterskie
(foto: archiwum prywatne)

Dominikańskie dzieci podczas zabawy
(foto: archiwum prywatne)

„Santo Domingo jest radością”
(foto: archiwum prywatne)

Zabezpieczanie farbą podmurówki przed wilgocią w budującym się Centrum Parafialnym
(foto: archiwum prywatne)

Przy „Salto de Limón” - wodospad cytrynowy
(foto: archiwum prywatne)

Budowa Centrum Parafialnego
(foto: archiwum prywatne)

Profesor języka niemieckiego na Uniwersytecie UNAPEC w Santo Domingo
(foto: archiwum prywatne)

Budowa Centrum Parafialnego
(foto: archiwum prywatne)

Malowanie ściany ołtarzowej w kościele
(foto: archiwum prywatne)

Ściana ołtarzowa przedstawiająca dobrotliwe Oko Boże. Źrenicą tego Oka jest Hostia, w której dokonuje się zbawienie (Krzyż i Tabernakulum)
foto: archiwum prywatne

Drzewo flamboyan
(foto: archiwum prywatne)

Z ks. Robertem Martínezem, Dominikańczykiem, proboszczem Parafii pw. Chrystusa Króla Wszechświata w Yamasá
(foto: archiwum prywatne)

Centrum Parafialne: gabinet medyczny, sala parafialna i plebania
(foto: archiwum prywatne)

Flaga Dominikańska: Dios Patria Libertad - Bóg Ojczyzna Wolność; w herbie: Pismo św. - list miłosny Boga do ludzi - a na nim napis: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32) oraz Krzyż - przez Krzyż i Zmartwychwstanie swoje zbawiłeś nas Jezu
(foto: archiwum prywatne)

Flaga Dominikańska: Dios Patria Libertad - Bóg Ojczyzna Wolność; w herbie: Pismo św. - list miłosny Boga do ludzi - a na nim napis: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32) oraz Krzyż - przez Krzyż i Zmartwychwstanie swoje zbawiłeś nas Jezu
(foto: archiwum prywatne)

„Nuestra Señora de la Altagracia” (Matka Boża Łaskawa) w Higüey
(foto: archiwum prywatne)

Ksiądz Wiesław w dominikańskim pióropuszu
(foto: ANKO)

Ksiądz Wiesław w dominikańskim pióropuszu
(foto: ANKO)


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 9°CMiasto: Kędzierzyn-Koźle

Ciśnienie: 1023 hPa
Wiatr: 5 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama Moja Gazetka - strona główna