- Panie pośle, minęło półtora roku, odkąd zasiada pan w parlamencie. Jakie są dziś pana priorytety w Sejmie, szczególnie w kontekście Opolszczyzny i Kędzierzyna-Koźla?
- Skupiam się przede wszystkim na sprawach istotnych dla regionu – na pilnowaniu lokalnych tematów i lobbowaniu, żeby się realnie działy. To jest dla mnie kluczowe. Jeśli chodzi o legislację, działam zgodnie z linią rządu i naszej koalicji, realizując program, z którym szliśmy do wyborów. Krok po kroku to wdrażamy, choć wiemy, że nie są to rzeczy łatwe, również dlatego, że prezydent nie zawsze pomaga i część rozwiązań może wetować.
- Te różnice widać szczególnie w projektach światopoglądowych. Co z ustawą o związkach partnerskich?
- Tu różne stanowiska widać w samej koalicji. Nawet jeśli uzyskamy większość w Sejmie, prezydent prawdopodobnie ustawę zawetuje. Istotne jest jednak, że podejmujemy temat. Chodzi o ułatwienia w codziennym życiu: wspólne rozliczanie, dostęp do informacji medycznej, uregulowanie statusu „osoby najbliższej”. W przestrzeni publicznej są też rozmowy o alternatywnym, rządowym rozwiązaniu węższym – właśnie w osi „osoby najbliższej”. Zobaczymy, w jakim kształcie ostatecznie to trafi pod obrady.
- Jak wygląda współpraca posłów z naszego województwa? Macie podział tematów czy raczej działacie wspólnie?
- Współpracujemy. Każdy ma naturalnie swoje specjalizacje i „tereny”, ale wszystkim leży na sercu dobro Opolszczyzny. Nie jesteśmy wielkim regionem – między dwoma silnymi województwami, dolnośląskim i śląskim – więc tym bardziej gramy zespołowo. W parlamencie bywa, że chciałoby się zagłosować inaczej, lecz decyduje dyscyplina klubowa. Do tego dochodzą realia budżetowe: przy deficycie rzędu blisko 300 mld zł trzeba ustalać priorytety. Państwo to nie firma – nie da się wyciąć wszystkiego, co chwilowo nie przynosi zysku. To raczej jak w domu: najpierw dach i instalacje, okna później, a płot za rok czy dwa. Mamy też kontekst międzynarodowy – za wschodnią granicą jest wojna. Teoretycznie moglibyśmy wydawać na obronność mniej niż dziś, nie 200 mld zł, tylko połowę tej sumy, ale czy czulibyśmy się bezpiecznie? Są też wskaźniki NATO. Trzeba patrzeć szerzej.

- Przejdźmy do tematów związanych z naszym regionem. Magistrala Podsudecka wywołuje ostatnio duże emocje. Co konkretnie pan robi w tej sprawie?
- To ważny temat, zwłaszcza dla południa województwa opolskiego, ale też dla wielu mieszkańców dolnośląskiego. Już chyba od 20 lat słyszymy, że linia ta potrzebuje remontu. Każdy, kto nią jechał, widzi, że z roku na rok stan techniczny jest coraz gorszy, a podróż nie należy do komfortowych. Chociaż PKP Intercity cały czas utrzymuje połączenie dalekobieżne, częściowo tą linią jeżdżą pociągi z Krakowa do Jeleniej Góry, przez Kędzierzyn-Koźle. Wspólnie z posłami z regionu niedawno powołaliśmy Parlamentarny Zespół ds. Magistrali Podsudeckiej. To ważny temat, zwłaszcza dla południa województwa. Ta linia prowadzi do Legnicy i omija Wrocław od południa. Ma potencjał jako alternatywa w czasie planowanej przebudowy węzła wrocławskiego, bo odcinek Wrocław–Opole jest dziś mocno „zajęty”. Część pociągów można by kierować magistralą, odciążając główne szlaki. Dobra kolej to też realne narzędzie do walki z depopulacją i wykluczeniem transportowym, z którymi południe regionu ma duży problem. Oczywiście 30 lat zaniedbań po 1990 r., gdy postawiono głównie na drogi, a nie na tory, nadrabia się latami – to perspektywa dekady lub dwóch.
- Co z bieżącymi inwestycjami i połączeniami?
- PKP Intercity utrzymuje połączenia dalekobieżne, a od grudnia ma dojść dodatkowy pociąg m.in. w kierunku Jeleniej Góry, wykorzystujący odcinki podsudeckie. PLK zapowiada prace na fragmentach, m.in. Kamieniec–Nysa i Nysa–Opole; coś ma się dziać w rejonie Pokrzywnej. Ale i węzeł Kędzierzyn-Koźle zyskuje na znaczeniu – od grudnia będzie blisko 20 połączeń dalekobieżnych. Intercity zamówiło nowe składy, ale na pociągi się czeka; gdy wjadą za rok–dwa, siatka dalekobieżna powinna się jeszcze zagęścić. Na rynek wszedł też RegioJet – bilety po 9 zł na trasie Kraków–Warszawa pokazują, że konkurencja działa na korzyść pasażerów: lepsza jakość i ceny. W naszym kontekście ważne są też potencjalne inwestycje w kierunku Chałupek i Ostrawy. To byłaby brama na południe – Wiedeń, Bratysławę, Pragę – ale przebudowa wraz z węzłem mogłaby na około dwa lata mocno ograniczyć przepustowość, co jest realnym wyzwaniem.
Innym tematem jest reaktywacja linii kolejowej Racławice Śląskie–Głubczyce–Racibórz. Ten projekt wciąż jest w grze, trwa przygotowywanie dokumentacji – w przeciwieństwie do niektórych zadań nie wypadł z programu "Kolej+". Liczę, że do końca tej dekady uda się go doprowadzić do realizacji. To szansa, by przywrócić połączenie dla Głubczyc – jedynego miasta powiatowego w regionie bez kolei. To sprawa cywilizacyjna: bez samochodu dojazd do stolicy województwa dla mieszkańców powiatu głubczyckiego bywa całodniową wyprawą.
Widać, że sąsiednie województwa, które są zdecydowanie większe i bogatsze od naszego, radzą sobie lepiej w odtwarzaniu połączeń. Dolny Śląsk uruchomił linię do Karpacza, przygotowuje Srebrną Górę, działa w Bielawie, Świdnicy, myśli o Lwówku Śląskim – to inwestycje marszałka, często ze środków unijnych. Tamtejsze budżety są większe, mają własne spółki – Koleje Dolnośląskie, Koleje Śląskie – a my wciąż w dużej mierze opieramy się na Polregio. Dodatkowo ponad połowa naszych linii jest niezelektryfikowana, a tabor spalinowy jest dziś trudniejszy do pozyskania i utrzymania niż elektryczny. To realne wyzwania.

- Zejdźmy z torów na wały. Jak idą sprawy zabezpieczeń przeciwpowodziowych?
- Wody Polskie w Gliwicach prowadzą prace przygotowawcze do budowy wałów w gminie Bierawa. Jest wniosek o pozwolenie wodnoprawne w ministerstwie – interweniowałem w tej sprawie kilkukrotnie. Jeśli uda się je uzyskać, wiosną przyszłego roku powinien być ogłoszony przetarg na budowę brakujących odcinków wałów w gminie Bierawa – do granicy z województwem śląskim – oraz w Reńskiej Wsi, od Lasaków w stronę Mechnicy, żeby domknąć lukę. Te prace finansowane będą m.in. z funduszy europejskich. W skali województwa ważny jest też planowany suchy zbiornik w Racławicach Śląskich na Osobłodze. Co do zbiornika w Kotlarni – temat dziś jest zamrożony. Uważam, że wróci, ale raczej w funkcji retencyjnej. Niedobory wody będą dla nas największym wyzwaniem na przyszłość, a tam mamy wyrobisko, które może zbierać deszczówkę i gromadzić wody gruntowe. Oczywiście takie akweny muszą być bezpieczne.
- Jako były starosta, jak pan ocenia postęp rozbudowy szpitala w Kędzierzynie-Koźlu?
- Dobrze i szybko – właśnie dzięki temu, że poprzedni zarząd powiatu zlecił wcześniej dokumentację. Gdybyśmy startowali od zera, dziś dopiero by się projektowało. Pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy pozwoliły uruchomić tę inwestycję. Warto pamiętać: KPO to wspólny europejski dług – składka obciąża wszystkie państwa, także nas wcześniej, gdy środków jeszcze nie mogliśmy wydawać za czasów poprzedniego rządu Prawa i Sprawiedliwości. Szkoda, że tak późno udało się je odblokować, bo w dłuższym horyzoncie łatwiej byłoby je zagospodarować, ale najważniejsze, że już pracują w gospodarce i w ochronie zdrowia. Bo one tworzą miejsca pracy, generują podatki i są z korzyścią dla mieszkańców, a dla powiatu szczególnie. Docelowo szpital skonsoliduje się w jednym miejscu – to obniży koszty i poprawi logistykę, bez wożenia pacjentów między Kędzierzynem a Koźlem.
- Jak układa się panu współpraca z samorządowcami z naszego terenu?
- Bardzo dobrze. Słucham, rozmawiam, lobbuję, buduję dobrą atmosferę do spotkań – w ministerstwach, urzędach, instytucjach. Jeden poseł nie obsłuży całego okręgu naraz, ale staram się wykorzystywać wszystkie kanały – od trybuny sejmowej po kuluary. Korzystam też z kontaktów w innych partiach koalicyjnych: w wielu resortach odpowiadają ministrowie z PSL czy Polski 2050, więc szukam ścieżek dotarcia właśnie tam. Oczywiście nie wszystko da się załatwić od ręki. Są tematy priorytetowe i takie, które trzeba odłożyć na później. Bo to nie jest też tak, że przed posłem Masełkiem otwierają się drzwi we wszystkich ministerstwach. A niektórzy tak myślą, że jak jestem w parlamencie, to ja wszystko mogę. Mówiąc szczerze, to ja z premierem Donaldem Tuskiem nie miałem jeszcze okazji rozmawiać w cztery oczy. Zdaję sobie sprawę, że to rząd koalicyjny i każde ugrupowanie ma swoje interesy, obietnice wyborcze, które chce zrealizować. A budżetem trzeba dysponować rozsądnie i nigdy nie starczy go, by zaspokoić wszystkie potrzeby.
- Sejm od kuchni robi wrażenie?
- Szczerze mówiąc, nie ma efektu „wow”. Brakuje mi merytoryki. Za dużo jest występów pod kamery, poziom kultury debaty bywa niski. Oczywiście są projekty, przy których opozycja głosuje razem z nami – i dobrze, bo raz się rządzi, raz jest w opozycji. Szkoda, że często górę biorą emocje i przekazy dnia. Sprawy, jak umowa Mercosur, toczą się latami, a potem ktoś nagle przerzuca winę na aktualną koalicję. Przy dużym klubie – 160, 180 posłów – musi być dyscyplina, inaczej każdy grałby pod siebie. Staram się w tych warunkach robić swoje.
- Będąc parlamentarzystą, raczej mało czasu ma się na życie prywatne.
- Największym wyzwaniem dla mnie jest to, że na przykład rano muszę wyjechać z domu i nie mogę wrócić do Koźla, nawet o tej godzinie 20, tylko muszę często zostać przez kilka dni w Warszawie. Potrafią wpaść też komisje, konwencje, dodatkowe posiedzenia. Nie da się wszystkiego zaplanować. Mam żonę i dwoje nastoletnich dzieci, które potrzebują ojca, więc każdą wolną chwilę staram się spędzać w domu. Odległość robi swoje: z Kędzierzyna-Koźla do Warszawy jest około 350 km. Koledzy z Łodzi, Katowic czy Krakowa mają łatwiej – do Katowic pociąg jedzie około 2,5 godziny i kursuje bardzo często. Mnie rzadko udaje się zrobić tam i z powrotem w jeden dzień bez noclegu. To jest dla mnie największy minus tej pracy.
- I ostatnie pytanie. Czy wszedłby pan do tej samej rzeki? Wystartuje pan ponownie w wyborach parlamentarnych?
- Zobaczymy. Wybory za dwa lata – albo szybciej – i wiele zależy od decyzji mojego ugrupowania oraz oceny mojej pracy. Jeśli partia uzna, że warto, a wyborcy mi zaufają – podejmę rękawicę. Podchodzę do tego z pokorą: to wyborcy decydują, nie partyjni liderzy. Najważniejsze to postępować zgodnie ze swoimi przekonaniami, by po latach móc powiedzieć, że zrobiło się wszystko, co mogłeś dla swojego regionu i jego mieszkańców.



















Napisz komentarz
Komentarze